Студопедия

Главная страница Случайная страница

КАТЕГОРИИ:

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Druedainowie






Lud Halethy obcy był pozostał ym Atanim i chociaż wraz z nimi trwał w sojuszu z Eldarami, to porozumiewają c się innym ję zykiem, zachował swą odrę bnoś ć. Z koniecznoś ci nauczył się wprawdzie mowy sindariń skiej (niezbę dnej w kontaktach z Eldarami i resztą Atanich), jednak wię kszoś ć wypowiadał a się w niej z trudem, a niektó rzy, z rzadka jedynie wyglą dają c poza granice ojczystych lasó w, w ogó le nią nie wł adali. Lud ten niechę tnie witał nowe rzeczy czy zwyczaje, kultywują c wiele praktyk dziwnych wrę cz dla Eldaró w czy znacznej czę ś ci Atanich. Nie utrzymywał też zwykle jakichkolwiek zwią zkó w ze ś wiatem zewnę trznym bez wojennej potrzeby. Ceniono go wszakż e wysoko za dotrzymywanie sojuszy, podziwiano mę ż nych wojownikó w, mimo ż e oddział y wysył ane poza granice kraju nigdy nie liczył y wielu gł ó w, bo i sam lud Halethy był, i do koń ca pozostał, niewielkim plemieniem zainteresowanym gł ó wnie obroną wł asnych puszcz, celują cym zresztą w leś nych kampaniach. Przez dł ugi czas nawet specjalnie wyć wiczeni w walce mię dzy drzewami Orko wie nie waż yli się postawić nogi w granicach ziem ludu Halethy. Jedną z owych wspomnianych osobliwoś ci stanowił o to, ż e sporą czę ś ć ich armii tworzył y kobiety, chociaż do bitew poza rodzinnym terenem wysył ano je z rzadka. Zwyczaj ten niewą tpliwie wywodził się z nader dawnych czasó w1, gdyż przywó dczyni owego ludu, Haletha, był a sł awną amazonką i otaczał a się doborową gwardią przyboczną zł oż oną z niewiast2.

Za najdziwniejszy z obyczajó w ludu Halethy uważ ano ż ywienie we wł asnym gronie ludzi zupeł nie odmiennego pochodzenia3, nie znanych dotą d ani Eldarom z Beleriandu, ani pozostał ym Atanim. Przemieszkiwał o ich tam moż e kilka setek, ż yli w grupach rodzinnych lub plemiennych, w przyjaź ni jednak, jak czł onkowie tej samej społ ecznoś ci4. Lud Halethy zwał ich drug, któ re to sł owo pochodził o z ję zyka obcych. Elfom i innym ludziom przedstawiał a się owa mniejszoś ć jako nad wyraz szpetna: byli to ludzie niscy (metr dwadzieś cia wzrostu) i kropi, szczegó lnie rozroś nię ci w poś ladkach, z kró tkimi, grubymi nogami. Twarze mieli szerokie, gł ę boko osadzone oczy pod cię ż kimi brwiami, nosy pł askie. Natura poską pił a im zarostu poniż ej Unii brwi i tylko nieliczni mę ż czyź ni wyró ż niali się (i wyraź nie byli z tego dumni) rachitycznymi kosmykami czarnych wł osó w poś rodku brody. Twarze mieli nieodgadnione, co najwyż ej szerokie usta zdradzał y czasem ich emocje, zaś wyraz czujnych oczu odczytać moż na był o jedynie z bliska, tak ciemne mieli tę czó wki zlewają ce się ze ź renicami. Tylko w gniewie wzrok ich pał ał czerwienią. Chociaż odzywali się gł osem niskim i gardł owym, zdumiewali ś miechem, bogatym w tony i donoś nym, a brzmiał o w nim tyle nie skaż onej zł oś liwoś cią czy szyderstwem radoś ci, ż e udzielał się wszystkim, tak elfom, jak i ludziom5. W czasie pokoju dał o się sł yszeć ó w ś miech doś ć czę sto, gdy pracowali lub spę dzali czas na zabawie zastę pował im ś piew. Jako wrogowie byli wszakż e straszni i raz rozpalony, ich szkarł atny gniew stygł bardzo powoli, chociaż stan ducha tych osobnikó w odbijał się wó wczas wył ą cznie w spojrzeniu. Walkę toczyli w ciszy i nie fetowali zwycię stw, nawet nad Orkami, jedynymi istotami, któ rych ż adną miarą nie tolerowali.

Eldarowie zwali ich Druedainami. Darzyli ich powszechną mił oś cią, dlatego traktowali na ró wni z Atanimi6.

Niestety, plemię to nigdy nie był o ani liczne, ani też dł ugowieczne, ponosił o ponadto cię ż kie straty w potyczkach z Orkami, wzajemnie nienawidzą cymi Druedainó w i z wielką radoś cią witają cymi każ dą okazję, by poddać torturom wywodzą cego się spoś ró d nich jeń ca. Gdy zwycię stwa Morgotha poł oż ył y kres istnieniu kró lestw elfó w i ludzi w Beleriandzie, kiedy zabrakł o już przyjaznych warowni, liczebnoś ć Druedainó w podobno spadł a tak znacznie, ż e został o ich ledwie kilka rodzin skł adają cych się gł ó wnie z kobiet i dzieci. Czę ś ć z nich schronił a się w ostatniej bezpiecznej placó wce w Ujś ciu Sirionu7.

W dawnych czasach oddawali wielkie przysł ugi tym, wś ró d któ rych przemieszkiwali, potem też byli nader poż ą dani, chociaż niewielu zdecydował o się wywę drować kiedykolwiek poza tereny należ ą ce do Ludu Halethy8. Okazali się ś wietnymi tropicielami wszelkich ż ywych stworzeń i chę tnie przekazywali przyjacioł om swą wiedzę, jednak uczniowie nie potrafili im doró wnać, Druedainowie bowiem korzystali gł ó wnie z wę chu, a ten mieli ró wnie czuł y jak ogary, chociaż wykazywali się też ś wietnym wzrokiem. Mó wili, ż e potrafią wyczuć Orka z wię kszej odległ oś ci, niż inni ludzie się gają spojrzeniem, i mogą trzymać trop tych kreatur nawet przez kilka tygodni, chyba ż e jakiś strumień czy rzeka stanie na przeszkodzie. O każ dej roś linie wiedzieli niemal tyle samo co elfy (chociaż nigdy nie byli ich uczniami). Jeś li przenieś li się do nowego kraju, rychł o znali już cał ą jego roś linnoś ć, tak okazał ą, jak i drobną, nadają c nowe nazwy odkrytym ś wież o okazom oraz dzielą c je na trują ce lub zdatne do jedzenia9.

Podobnie jak cał y lud Atanich, aż do spotkania z Eldarami Druedainowie nie znali pisma, a nawet potem nie przyswoili sobie ich runó w. Nie posunę li się nigdy dalej, poza kreś lenie prostych znakó w mają cych oznaczać drogę czy ostrzegać przed niebezpieczeń stwem. Wiele wskazuje na to, ż e już w odległ ej przeszł oś ci posł ugiwali się prymitywnymi rylcami i noż ami z krzemienia, przy któ rych pozostali, pomimo ż e Atani potrafili obrabiać metale i parali się w ograniczonym stopniu kowalstwem przed przybyciem do Beleriandu10, gdzie trudno był o o ten surowiec, a kuta broń oraz narzę dzia osią gał y wysokie ceny. Kiedy jednak dzię ki zwią zkom z Eldarami i handlowi z krasnoludami z Ered Lindon wyroby z metalu znalazł y się w powszechnym uż yciu, Druedainowie objawili wielki talent, rzeź bią c w drewnie i kamieniu. Wcześ niej posiedli już sporą wiedzę o barwnikach, uzyskiwanych gł ó wnie z roś lin. Malowali zatem obrazki oraz wzory na deskach lub pł askich kamieniach. Czę sto strugali kawał ki drewna na podobień stwo oblicza, a nastę pnie kolorowali taką maskę. Z wielkim upodobaniem uż ywali też ostrzejszych i mocniejszych narzę dzi, by rzeź bić postacie zwierzą t i ludzi - niewielkie zabawki czy ozdoby, jak ró wnież spore posą gi - przy czym najzdolniejsi potrafili tak dzieł o wypieś cić, ż e sprawiał o ono wraż enie ż ywej istoty. Czasem był y to twory zgoł a fantastyczne, niekiedy nawet przeraż ają ce. W ramach ponurych ż artó w rzeź bili takż e postaci Orkó w i potem ustawiali te figurki wzdł uż granic kraju; przedstawiał y one Orkó w uciekają cych w panice, z krzykiem przeraż enia na ustach. Tworzyli też wł asne podobizny, któ re rozmieszczali u począ tkó w goś ciń có w czy na zakrę tach leś nych szlakó w. Zwali je " kamieniami straż niczymi", najokazalsze z nich stał y w pobliż u Przeprawy na Teiglinie. Każ dy z tych posą gó w przedstawiał Druedaina, wię kszego niż w rzeczywistoś ci i siedzą cego, jakby dla odpoczynku, na cielsku ubitego Orka. Nie był o to jedynie czcze szyderstwo z przeciwnika, Orkowie bowiem naprawdę bali się tych kamieni i wierzyli, ż e otacza je aura zł oś ci Oghor-hai (jak mó wili na Dunedainó w) i ż e potrafią one porozumiewać się ze swymi twó rcami. Rzadko zatem starczał o im odwagi, by tkną ć posą gi, a natykają c się na taki kamień mniejszą grupą, odwracali odeń spojrzenie i nie ś mieli postą pić dalej.

Najniezwyklejszą jednak cechę owego plemienia stanowił a zdolnoś ć trwania przez dł ugie dni w kompletnym milczeniu i bezruchu. Siadali wó wczas ze skrzyż owanymi nogami, dł onie kł adą c na kolanach lub na podoł ku, oczy zamykali lub wbijali spojrzenie w ziemię. Wś ró d Ludu Halethy krą ż ył a pewna opowieś ć odnoszą ca się do tej wł aś nie umieję tnoś ci:

Pewnego razu jeden z najzdolniejszych rzeź biarzy Drugó w stworzył podobiznę swego niedawno zmarł ego ojca i ustawił ją przy ś cież ce w pobliż u wł asnej siedziby. Potem sam usiadł obok i milczą c pogrą ż ył się we wspomnieniach. Niedł ugo pó ź niej pewien mieszkaniec lasu podą ż ał tamtę dy ku odległ ej wiosce. Widzą c dwó ch Drugó w skł onił się i ż yczył im dobrego dnia. Nie usł yszawszy odpowiedzi, zatrzymał się zdumiony i popatrzył na nich z bliska. Nastę pnie ruszył dalej, powtarzają c sobie: " Ś wietni są, gdy idzie o robotę w kamieniu, ale nigdy jeszcze nie widział em czegoś tak podobnego do ż ywych postaci". Trzy dni potem wracał tą samą drogą. Zmę czony przysiadł u stó p jednego z posą gó w i oparł on plecy, swó j mokry pł aszcz zaś zawiesił na ramionach postaci, by wysechł, bo sł oń ce przygrzewał o zdrowo po deszczu. Zasną ł tak, ale po chwili obudził go dobiegają cy z tył u gł os: " Mam nadzieję, ż e odpoczą ł eś, ale jeś li chcesz jeszcze spać, to bardzo cię proszę, przenieś się w inne miejsce. On już nigdy nie bę dzie chciał rozprostować nó g, a i twó j pł aszcz nazbyt grzeje mnie w tym sł oń cu".

Powiada się, ż e Druedainowie czę sto przyjmowali taką pozycję, gdy trapił ich jakiś ż al lub boleli po stracie, czasem jednak praktykowali to ró wnież dla samej przyjemnoś ci spokojnego snucia myś li czy ukł adają c plany. Podobnie zastygać potrafili takż e peł nią c wartę, siedzieli wó wczas albo stali skryci w cieniu i chociaż moż na by są dzić, ż e oczy mają zamknię te lub niewidzą co wpatrują się w przestrzeń, to jednak nic przechodzą cego w pobliż u nie umykał o ich uwadze i pamię ci. Niejednokrotnie z dala wyczuwał o się aurę stwarzaną intensywnym czuwaniem, któ ra budził a w wielu intruzach strach na tyle silny, ż e rozpoznają c wrogoś ć zawracali, zanim jeszcze padł o gł oś ne ostrzeż enie. Jeś li jednak pojawił o się jakieś niebezpieczeń stwo, wtedy Druedainowie dawali sygnał. Przenikliwy gwizd boleś nie ś widrował bliskie uszy i dawał się dyszeć z duż ej odległ oś ci. W niespokojnych czasach Lud Halethy cenił wysoko usł ugi Druedainó w-straż nikó w, a jeś li ci akurat nie znajdowali się w pobliż u, wó wczas ludzie stawiali wkoł o swoich domó w posą gi Drugó w, wierzą c, ż e (wyrzeź bione przez samych Drugó w do tego wł aś nie celu) zachowują cześ ć groź nych cech ż ywych istot.

Niemniej, chociaż Lud Halethy darzył Druedainó w mił oś cią i zaufaniem, to jednak wielu podejrzewał o ich o zdolnoś ci magiczne oraz paranie się tajemnymi sztukami. Oto jedna z opowieś ci, w któ rych pozostał ś lad takich są dó w.

Wierny kamień

Ż ył niegdyś pewien Drug imieniem Aghan, dobrze znany jako uzdrowiciel. Wielka przyjaź ń ł ą czył a go z należ ą cym do Ludu Barachem, mieszkają cym w lesie dwie mile [trzy kilometry], albo i wię cej, od najbliż szej wioski. Cał kiem zaś niedaleko znajdował a się siedziba Aghana, któ ry spę dzał wiele czasu z Barachem i jego ż oną, a ich dzieci go uwielbiał y. Nadszedł jednak cię ż ki czas, ponieważ wielu zuchwał ych Orkó w przekradł o się do okolicznych lasó w. Rozdzielali się na grupki po dwó ch, po trzech i napadali na każ dego, kto sam zapuś cił się miedzy drzewa, nocą zaś atakowali stoją ce w odosobnieniu domostwa. Rodzina Baracha nie lę kał a się zbytnio, gdyż Aghan zostawał z nimi na noc i trzymał straż na zewną trz. Pewnego ranka przyszedł wszakż e do Baracha i powiedział:

- Przyjacielu, otrzymał em od swoich zł e wieś ci. Obawiam się, ż e na jakiś czas muszę cię opuś cić. Mó j brat został ranny i leż y teraz na ł oż u boleś ci, wzywają c mnie as pomoc, bo potrafię dobrze leczyć rany zadane przez Orkó w. Wró cę, gdy tylko bę dę mó gł.

Barach zmartwił się wielce, a jego ż ona i dzieci zalali się ł zami, Aghan jednak stwierdził:

- Zrobię co w mojej mocy. Kazał em przynieś ć kamień straż niczy i ustawić go blisko waszego domu.

Barach poszedł obejrzeć rzeź bę. Wielki posą g stal pod krzakami niedaleko drzwi. Aghan poł oż ył dł oń na kamieniu i po chwili ciszy powiedział:

- Zobacz, zostawiam mu cześ ć mojej mocy. Niech strzeż e was od zł ego!

Nastę pne dwie noce upł ynę ł y spokojnie, ale trzeciej Barach usł yszał przenikliwy, ostrzegawczy gwizd Druga, lubo przyś nił mu się ten odgł os, nikt bowiem pró cz gospodarza się nie obudził. Wstał z ł oż a, zdją ł ł uk ze ś ciany i podszedł do wą skiego okna. Wtedy ujrzał dwó ch Orkó w, Ukł adali podpał kę pod ś cianą jego domu, by zaraz wzniecić ogień. Strach zdją ł Baracha, ponieważ grasują cy Orkowie miewali ze sobą siarkę czy inny diabelski ś rodek, któ ry szybko się rozpalał i nie dawał ugasić za pomocą wody. Barach opanował się wszakż e i napią ł ł uk, jednak w tejż e chwili, gdy strzelił y już pierwsze pł omienie, ujrzał Druga zachodzą cego Orkó w od tył u. Jeden padł od razu, uderzony pię ś cią, a drugi uciekł. Zaraz potem Drug rozrzucił podpał kę i goł ymi stopami zadeptał peł gają ce pod ziemi orkowe ogniki. Barach rzucił się do drzwi, ale gdy odryglował je i wyskoczył na zewną trz, po Drugu nie był o już ś ladu. Przepadł też gdzieś ogł uszony Ork. Wokó ł unosił o się tylko nieco dymu.

Barach wró cił do domu. Uspokoił obudzoną hał asami i wonią spalenizny rodzinę. Za dnia wszakż e rozejrzał się dokł adnie. Kamień straż niczy znikną ł, ale gospodarz zatrzymał tę wiadomoś ć dla siebie. " Dzisiejszej nocy sam muszę obją ć straż ", pomyś lał, jednak pó ź niej tego samego dnia wró cił Aghan. Wszyscy powitali go z radoś cią. Miał na nogach wysokie sznurowane buty, jakie Drugowie nosili czasem w podró ż y, wymagają cej przedzierania się przez cierniste krzewy i goł oborza. Mimo zmę czenia uś miechał się pogodnie i wyglą dał na zadowolonego.

- Dobre nowiny przynoszę - rzekł. - Mó j brat czuje się lepiej i nie umrze, przybył em na czas, by powstrzymać dział anie trucizny. A teraz dowiaduję się, ż e grasanci zostali zabici lub uciekli. Jak tego dokonał eś?

- Uszliś my z ż yciem - odparł Barach - ale chodź ze mną, a coś ci pokaż ę i dopowiem resztę. - Poprowadził Aghana do miejsca, gdzie pł oną ł ogień, i zrelacjonował przebieg nocnego ataku. - Kamień straż niczy znikną ł. Najpewniej za sprawą Orkó w. I co na to powiesz?

- Najpierw muszę sobie wszystko obejrzeć - odparł Aghan i pogrą ż ony w myś lach zaczą ł krą ż yć, przepatrują c ś lady. Barach podą ż ył za przyjacielem. W koń cu Aghan zaprowadził go w gę stwinę na skraju polany, poś rodku któ rej stał dom. Tam znaleź li kamień przedstawiają cy Druga siedzą cego na martwym Orku, jednak nogi straż niczej figury był y poczerniał e i popę kane, a nawet jedna stopa odpadł a i leż ał a teraz obok. Aghan spojrzał ze smutkiem na to zniszczenie, ale powiedział: - No có ż! Uczynił, co mó gł. I tak jego nogi lepiej nadawał y się do duszenia orkowego ognia niż moje.

Potem przysiadł szy, rozsznurował swe buty, a Barach ujrzał, ż e Aghan ma nogi cał e w bandaż ach. Drug zaczą ł je rozwijać.

- Rany już się goją - oznajmił. - Dwie doby czuwał em przy moim bracie, ostatniej nocy przysną ł em. Tuż przed ś witem obudził mnie bó l poparzonych nó g. Potem poją ł em, co się stał o. Niestety, jeś li przekazujesz swojemu dzieł u cześ ć wł asnej mocy, musisz wó wczas dzielić jego niedole11.


Поделиться с друзьями:

mylektsii.su - Мои Лекции - 2015-2024 год. (0.009 сек.)Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав Пожаловаться на материал