Студопедия

Главная страница Случайная страница

КАТЕГОРИИ:

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Orle gniazdo






Upł ynę ł o już wiele dł ugich miesię cy, jak bratnie plemiona sł owiań skie opuś cił y dawne swe siedliska szukają c nowych siedzib dla swego dobytku. Duż o ich był o, mnogie tysią ce. Na czele jechał y zastę py konnych wojó w odzianych w skó ry dzikich zwierzą t i zbrojnych w ł uki, oszczepy i okrą gł e tarcze ocią gnię te skó rą bawolą. U pasó w poł yskiwał y im kró tkie miecze ż elazne. Za nimi, na wozach zaprzę ż onych w woł y i krytych zgrzebnym pł ó tnem, jechał y niewiasty, dzieci i starcy, i sprzę t domowy, i ż ywnoś ć, a dalej stada koni jucznych, i kró w mlecznych, i tabuny baranó w. Pochó d zamykał y zbrojne oddział y pieszych ł ucznikó w i oszczepnikó w. Podobna straż ubezpieczał a obie strony wę drują cych plemion.

I tak szli dzień za dniem, niepowstrzymani jak mrowie, torują c sobie toporami drogę wś ró d puszczy i przeprawiają c się w bró d przez wszystkie napotkane rzeki. Zawieje ś nież ne wymroził y ich zimą, wiosenne deszcze wysiekł y, a teraz piekł o upalne sł oń ce lipcowe.

Na czele konnej druż yny jechali wodzowie plemienni, trzej bracia rodzeni: Lech, Czech i Rus. Każ dy z nich, choć na swó j sposó b dorodny, inny prezentował wyglą d i naturę: Lech szczery i pogodny, Rus milczą cy i zamknię ty w sobie, Czech niespokojny, bystry i ruchliwy.

W poł udnie cał e plemię przeprawił o się przez niewielką rzekę, któ ra srebrzystą wstę gą ł ą czył a z sobą ł ań cuch drobnych, malowniczych jezior przebł yskują c wś ró d
drzew w prawo i w lewo. Puszcza rzedł a coraz bardziej i wreszcie urwał a się, jakby ucię ta toporem.

Przed oczyma idą cych roztoczył a się pię kna i rozległ a dolina, a w jej gł ę bi wznosił o się kilka niezbyt wysokich pagó rkó w oblanych wokó ł wień cem niewielkich jezior. Na najwyż szym wzgó rzu wznosił się potę ż ny, stary dą b. Lechowi aż oczy roześ miał y się na widok tej uroczej krainy i wstrzymał bezwiednie konia.

A oto od strony najbliż szego jeziora wzbił się nagle w gó rę srebrnopió ry ptak, potę ż ny biał y orzeł niosą cy zdobycz w szponach, i zatoczywszy szerokie koł o nad samotnym dę bem na wzgó rzu osiadł na jego szczycie witany radosnym kwileniem pisklą t. Rus porwał ł uk i wspią ł konia do galopu, ale Lech poł oż ył mu ł agodnie dł oń na cuglach.

— Zaczekaj, mó j bracie! Oto sam Bó g najwyż szy, gromowł adny i wszystkowidzą cy Ś wiatowit zsył a nam znak swó j widoczny. Tego orł a biał ego przyjmuję za godł o ludu swego, a wokó ł dę bu zbuduję gró d swó j ksią ż ę cy i od orlego gniazda Gnieznem go nazwę.

Wojowie i starszyzna wznieś li na znak zgody trzykrotne „hura", ale brat ksią ż ę cy, Rus, zmarszczył sokole brwi i po namyś le tak oto odpowiedział:

— Pię kna to jest dolina, ale nas jest mnogo jako piasku w tych jeziorach, nie wyż ywi wszystkich ta ziemia.

Wię c zrobili wiec wszystkich wojó w i starszyzny rodó w i uradzili zgodnie, iż Lech zostanie tu ze swym ludem, a Czech i Rus pó jdą dalej szukać dla swych plemion innych dziedzin. Nazajutrz, poż egnawszy się, Czech i Rus odjechali ze swymi wojami.

A tymczasem na rozkaz knezia Lecha w okolicznej puszczy co dzień dudnił y topory i poszó stne zaprzę gi woł ó w zwoził y na wzgó rze z orlim gniazdem potę ż ne pnie dę bowe, strzeliste sosny ż ywiczne i wysmukł e, twarde buki. Nim jesień uzł ocił a okoliczne bory, już gró d ksią ż ę cy, Gniezno, stał na najwznioś lejszym wzgó rzu.

A para biał ych orł ó w, jakby wyczuwają c, iż są dla tego ludu ś wię tymi ptakami, zaprawiał a spokojnie swe mł ode pisklę ta do lotu.

O POPIELU,
KTÓ REGO MYSZY ZJADŁ Y

Minę ł o zaledwie lat kilka od pamię tnych postrzyż yn u knezia Popiela i w ubogiej zagrodzie Piasta. Popiel coraz gorzej czuł się w Gnieznie, wię c pod pozorem, iż gró d ten jest mał o obronny na wypadek wojny, postanowił przenieś ć stolicę kraju w miejsce bardziej bezpieczne.

Wybó r padł na Kruszwicę nad jezioram Gopł em, otoczoną wokó ł nieprzebytymi borami, moczarami i siecią drobnych jezior. Był o to istotnie miejsce nie do zdobycia dla wrogó w. Na rozkaz kneziowy tysią ce brań có w wojennych i chł opó w niewolnych zaczę ł o trzebić nadgoplań ską puszczę. Walił y się z hukiem na ziemię potę ż ne, rosochate dę by, smukł e buki i strzeliste sosny koronami swymi się gają ce niebios. Pod toporami cieś li, ś cią gnię tych tu z cał ego kraju, ró sł szybko nad brzegiem jeziora wspaniał y gró d. Kilka stai od brzegu wynurzał się z wó d goplań skich niewielki ostró w. Popiel rozkazał umocnić go potę ż nymi gł azami i na tej kamiennej wyspie zbudował stoł b obronny, a tak wyniosł y, iż przy zachodzie sł oń ca cień jego ponury nakrywał nieomal cał ą szerokoś ć jeziora. Stoł b miał bronić Kruszwicę od strony Gopł a.

Gdy nowa stolica Polan był a już prawie gotowa, Popiel zarzą dził przygotowania do wielkiej uczty, na któ rą sprosił braci swoich przyrodnich i najdzielniejszych wojó w. Nagle jednak zachorzał. Nie pomogł y leki ani zamawianie choroby, ani okadzanie cudownymi zioł ami, i kiedy zaproszeni na ucztę bracia przybyli do Kurszwicy, zastali knezia już na marach.

A miał ci Popiel tych braci swoich przyrodnich aż e dwudziestu. Imiona ich był y: Bolesł aw, Kazimierz, Wł adysł aw, Wracisł aw, Odo, Barnim, Przybysł aw, Przemysł aw, Spicygniew, Spicymierz, Jaksa, Siemian, Siemowit, Ziemomysł, Bogdał, Zbigniew, Sobiesł aw, Wyszymir, Cieszymir i Wisł aw.

Skoro ciał o zmarł ego spł onę ł o na stosie, a popioł y zebrano do urn i ż alnic i uroczyś cie pogrzebano, zgromadzili się bracia na wiec i zgodnie powoł ali na stolec knieziowski syna Popielowego, któ ry nosił to samo imię, co i jego rodzic. Ż e jednak wybrany Popiel II był jeszcze otrokiem, wię c stryjowie postanowili mu pomagać w rzą dzeniu krajem do czasu, aż osią gnie wiek mę ski.

Alić mł ody Popiel, zaledwie ukoń czył czternaś cie lat ż ycia, już poznał smak wł adzy kneziowskiej i odprawiwszy stryjcó w swoich zaczą ł samowł adnie rzą dzić krajem Polan. Wkró tce też zasł yną ł swym hulaszczym ż yciem. Do tań ca i zabawy był zawsze pierwszy, do obrony kraju ostatni. Jeszcze mu też dwadzieś cia leci nie minę ł o, a już twarz miał szkaradną, a gł owę i brodę rzadkimi tylko wł osami pokrytą. Nazwano go też pogardliwie Chostkiem czyli nierzą dnikiem, rozpustnikiem.

Napominali stryjowie synowca swego, a gdy to nie pomagał o, uradzili, by go oż enić.

- Jak się oż eni, to się odmieni - mawiali mię dzy sobą.

I wyswatali mu księ ż niczkę niemiecką, urodziwą, ale znaną ze ską pstwa.

- Ż e ską pa, to nic nie szkodzi - prawił Spicymierz - ukró ci rozrzutnoś ć mł odzień ca i nauczy go oszczę dnoś ci.

Kneź Popiel istotnie się po ś lubie odmienił, ale na gorsze. Oszczę dnoś ć mał ż onki zbudził a w nim chciwoś ć, a ta z kolei stał a się gł ó wną przyczyną ucisku ludu wiejskiego. Wszelkie daniny, zaró wno od wolnych kmieci, jak i niewolnych chł opó w, wzrosł y w dwó jnasó b i był y ś cią gane bezwzglę dnie i okrutnie. A za to dwó r kneziowski zaczą ł jaś nieć coraz to wię kszym blaskiem dostojeń stwa i przepychu. A Popiel ze swoją poł owicą bawili się coraz weselej i coraz kosztowniej.

Lud nie tylko w okolicach Gopł a, ale w cał ym kraju zaczą ł gł oś no sarkać, a stryjcowie Popiela znowu udzielili mu nagany groż ą c, iż usuną go ze stolca kneziowskiego, jeś li się nie poprawi.

Zż ymał się Popiel na te upomnienia i odgraż ał się, ż e wyś le swych dworzan i każ e swych stryjcó w zamkną ć w stoł bie goplań skim jako zdrajcó w. Ale chytra kneź na uspokoił a krewkiego Popiela:

- Zł y to był by sposó b i nieszczę ś cie mó gł by sprowadzić na nasze gł owy.

- Jakież nieszczę ś cie? - odparł chmurnie kneź.

- A to, ż e wszystkich stryjcó w nie uda ci się pochwycić, ż e ci, któ rzy umkną podniosą jawny bunt przeciw prawowitej wł adzy, ż e wreszcie cał a, sprawa nabierze wielkiego rozgł osu.

- Có ż wię c radzisz?

- Skoro nie moż na być wilkiem, trzeba jagnię cia skó rę wdziać na siebie. Znam lepszy sposó b pozbycia się stryjcó w, sposó b, któ ry nasi grabiowie nieraz już z poż ytkiem wypró bowali.

Popiel, któ ry przez cał y czas rozmowy odmierzał komnatę gwał townymi krokami, zatrzymał się nagle przed swą poł owicą.

- Có ż to za sposó b, kneź no? Mó w, ale ż ywo, bo czas nagli!

- Wyś lijcie goń có w, kneziu, do wszystkich stryjcó w swoich, i wezwijcie ich, aby przybyli, bo jesteś cie bardzo chorzy i-chcecie przed ś miercią przekazać wł adzę kneziowską najgodniejszemu z nich. Rę czę, ż e wszyscy bę dą i to bardzo szybko.

- Hm, rada zaiste dobra. Gł owę daję, ż e wszyscy przyjadą jak jeden mą ż, bo każ dy z nich ma się za najgodniejszego. Ale co dalej?

- Dalej? - kneź na uś miechnę ł a się zł ym, jadowitym uś miechem. - Resztę, mó j mał ż onku, pozostaw już mnie i beczuł ce burgunda, któ rą mi ojcowie przysł ali z Nadrenii.

- Wybornie, doskonale! -klasną ł w dł onie Popiel - to sposó b o wiele lepszy od pę t i ciemnicy. Idę wysł ać goń có w, a potem kł adę się do ł oż a i bę dę konał.

Tu porwał go gwał towny, zł y ś miech, ż e aż wypł owiał e oczy ł zami mu zaszł y i począ ł się krztusić.

- Wybornie, doskonale! Moja luba mał ż onko! Jeś li nam się uda, to wszystkie ziemie stryjcom, jako zdrajcom, odbiorę, a skroń twoją przyozdobię kró lewską koroną.

Nim sł oń ce dwukrotnie obiegł o ziemię, już stryjowie wszyscy co do jednego byli w Kruszwicy. Popiel leż ał na ł oż u? oczy miał zamknię te, a ponieważ lica jego zniszczone rozpustą, był y od dawna blade i zwię dł e, a prawie bezwł osa czaszka bardziej kolano niż gł owę przypominał a, wię c też robił wraż enie trupa.

Weszł a kneź na w czarnej sukni, zapł akana, i zbliż ywszy się do ł oż a, poł oż ył a dł oń na czole Popiela.

- Ocknij się, mę ż u mó j luby, i zmó ż cię ż ką niemoc swoją. Oto stryjcowie wielmoż ni przybyli na wezwanie i chcą się z tobą poż egnać.

Popiel podnió sł cię ż ko powieki i nim sł owo przemó wił, dł ugo i badawczo patrzał
na zebranych. Wreszcie otworzył usta, a sł owa jego padał y wolno i z trudem.

- Witajcie, przezacni stryjowie, bratowie rodzica mego - zaczą ł zł amanym gł osem. - Kró tko i ź le ż ył em i nie sł uchał em waszych rad chwalebnych, a oto przychodzi mi nagle ż egnać się z wami na zawsze. Jutro już przed gromowł adnym Ś wiatowitem, bogiem naszym, bę dę zdawał rachunek z przewinień swoich, wię c dzisiaj jeszcze chciał em prosić was wszystkich, szlachetni stryjcowie, byś cie mi odpuś cili winy moje, cię ż kie winy...

Tu zakrztusił się, zakaszlał i przez chwilę gł ę boko oddychał.

- Jutro już mnie nie bę dzie - cią gną ł dalej z trudem - wię c dziś jeszcze muszę zakoń czyć wszystkie swoje ziemskie sprawy. Kraju zostawić bez wł adzy nie moż na, wię c wybierzcie spoś ró d siebie, czcigodni stryjcowie, najgodniejszego, najmę ż niejszego i najrozumniejszego, i jemu rzą dy kraju Polan powierzcie. Mnie już czas.

Tu opadł nagle na wezgł owie, zamkną ł oczy i dyszał cię ż ko a gł ę boko, po czym powiedział, ż e chce pić. Kneź na podał a mu kosztowny kielich napeł niony winem, a chory unió sł się cię ż ko i trzymają c go w drż ą cej dł oni, tak koń czył swe przemó wienie:

- Mam jeszcze tylko jedną proś bę do was, przezacni bratowie rodzica mego. Oto na znak, ż eś cie mi wszystko przebaczyli, za pomyś lnoś ć kraju naszego i za lekkie moje skonanie, napijcie się ze mną po raz ostatni.

Kneź na wniosł a na srebrnej tacy dwadzieś cia pucharó w, a stryjcowie unieś li je w gó rę.

- Nie za lekkie skonanie, ale za zdrowie wasze, kneziu Popieliu! - odkrzyknę li gromko, wychylają c kielichy do dna.

Popiel ró wnież, dotkną ł wargami pucharu, lecz skrzywił się nagle, jakby go chwycił y ostatnie bó le, i odstawił wino na ł awę.

Tymczasem stryjcowie kneziowi nagle pobledli ś miertelnie i jeden za drugim, niby dę by podcię te toporem, poczę li walić się na ziemię.

- Zdrada, trucizna! - krzyknę li najmł odsi ze stryjcó w, Cieszymir i Wisł aw, i rzucili się do drzwi. Ale w nich ukazał a się gromada pachoł kó w, któ rzy obalili obu stryjcó w na ziemię i przygnietli im kolanami krtanie. A Popiel zerwał się nagle z ł oż a jak najzdrowszy i dobywszy kró tkiego miecza zaczą ł urą gać konają cym starcom, ś mieją c się szatań sko:

- Ha, stryjcowie przeklę ci!... Przyjechaliś cie tu, by mnie zamordować i tron kneziowski zagarną ć! Ale potę ż ny Ś wiatowit, któ ry się kneziem opiekuje, pokarał was gromem swoim. Giń cie wię c zdrajcy, i niechaj ni ogień, ni ziemia nie przyjmą zwł ok waszych!

Tu zwró cił się do sł ug i hajdukó w:

- Kto zdrade knuję na knezia swego, nie ma prawa do stosu i pogrzebu wedle obyczaju przodkó w naszych. Wyrzuć cie wię c te trupy do Gopł a, niechaj ryby i raki tuczą się nimi jako ś cierwem.

Porwali dworacy za nogi jeszcze ciepł e zwł oki stryjcó w kneziowskich i tł uką c ich martwymi czaszkami po wysokich progach, powlekli w stronę jeziora.

Za chwilę Popiel i ż ona jego zostali sami.

- Prawdziwie po mistrzowsku przygotował aś to wszystko, moja luba mał ż onko - zagadną ł Popiel - zaiste warta jesteś, by na twym czole spoczę ł a korona kró lewska. I bę dziesz ją miał a - dodał z uś miechem, obejmują c ją ramieniem. - Teraz cał a ziemia stryjcó w do nas należ y, nikt nam już nie bę dzie patrzał na rę ce. Starczy na koronę...

Nagle ciemne chmury przysł onił y okna grodowe i zygzak bł yskawicy rozcią ł niebo na dwoje, a potem grom straszliwy wstrzą sną ł cał ym dworem. Kneź na zbladł a i mocniej przycisnę ł a się do mę ż a, lecz ten roześ miał się beztrosko:

- Nic się nie bó j, luba ż ono, to gromowł adny Ś wiatowit rozpoczą ł już są d swó j nad zdradliwymi stryjcami.

Potem klasną ł w dł onie i nakazał giermkowi wnieś ć ś wiatł o i wieczerzę.

Burza, któ ra rozszalał a się tego wieczoru nad Kruszwicą, trwał a przez trzy dni i
trzy noce. Pioruny jeden po drugim bił y w pobliż u Gopł a, a nocą wokoł o zajaś niał y ł uny poż aró w. Nad jeziorem wył i zawodził wicher straszliwy, jakby nim sam bó g wiatró w, Pochwist, kierował. Wyrywał z korzeniami brzozy i topole nadbrzeż ne, rozwalał chaty kmiece, a na samym Gople wzbijał tak potę ż ne bał wany, iż zdawał o
się, ż e obalić chce stoł b kneziowski.

Strach ogromny padł na cał ą okolicę, a we dworze Popielowym wszyscy snuli się bladzi i przeraż eni. Gdy wię c dnia czwartego rankiem wyjrzał o sł oń ce zza chmur, ludzie odetchnę li z ulga i poczę li oglą dać swe straty.

Wł aś nie i kneź Popiel z mał ż onką obchodził wokó ł dwó r swó j i szacowali zniszczenia spowodowane przez burzę, gdy uwagę ich przykuł niezwykł y widok: oto wzdł uż Gopł a poprzez pola i ł ą ki posuwał a się szybko jakaś szarobura, ruchliwa masa. Jako gdy czarna chmura gradowa przysł oni nagle sł oń ce i cień jej mroczny mknie tuż, tuż po ziemi, tak biegł a bł yskawicznie owa ciemna plama. Jeszcze Popiel nie zdą ż ył się zorientować, co to wł aś ciwie jest, gdy przyziemna chmura dopadł a z piskiem Kruszwicy.

- Myszy! - wrzasnę ł a nagle przeraż ona kneź na.

Popiel roześ miał się beztrosko, ale za chwilę strach okrutny wykrzywił mu oblicze. Cał y dziedziniec zamkowy pokrywał a już piszczą ca masa szaroburych stworzonek, ruchliwa i zwarta jak szarań cza.

- Straż i giermkowie, bywaj tu! - krzykną ł na pachoł kó w po czym dobywszy miecza cofał się ku dworcowi, zasł aniają c sobą kneź nę. Nadbiegł a w pomoc straż, pachoł kowie i rycerze, z czym kto miał: z mieczami, oszczepami, drą gami. Tysią ce plugastwa ginę ł o od uderzeń, lecz nowe dziesią tki tysię cy przybywał y znad jeziora. Wokó ł walczą cych utworzył się wał pobitych myszy. Kto z pachoł kó w potkną ł się i padł na ziemię, wnet ruchliwa masa pokrywał a go, i tylko wrzask ż ywcem poż eranego mieszał się z mysim piskiem.

- Ś mierć idzie! - krzyknę ł a przeraż ona kneź na.

Popiel czuł, jak mu dreszcz grozy przebiega po skó rze. Dopadli wreszcie zamku.

- Zamykać dź wierza! - krzykną ł Popiel i wyjrzał przez okno.

Zobaczył, jak szarobure, piskliwe mrowie obiegł o ruchomym wał em cał y dworzec i gryzł o wś ciekle wszystkie, podwoje. Niektó re po dę bowych bierwionach wspinał y się już ku gó rze, ku oknom. Sł ychać był o jedynie chrobot dartego zę bami drewna i pisk straszliwy, któ ry mroził krew w ż ył ach.

- To kara Boż a za potrutych stryjcó w - szeptali przeraż eni dworzanie.

- To z ich niepogrzebanych ciał wylę gł o się to plugastwo - dodawali inni.

- Ś mierć idzie! Ś mierć idzie! - powtarzał Popiel.

Kneź na pierwsza opamię tał a się.

- Nie ma chwili czasu do stracenia, myszy wkró tce przegryzą dź wierza! Trzeba umykać na stoł b, tam nas nie dostaną!

- Wojowie, pachoł kowie! - wrzasną ł ochrypł ym gł osem Popiel - brać oszczep i miecze i za mną do ł odzi!...

Za chwilę zbiegli po stopniach do podziemi grodowych, zamykają c za sobą cię ż ką, dę bową pokrywę, i pę dzili przy blasku pochodni tajemnym lochem w kierunku jeziora. Myszy jeszcze tu nie był o. Czó ł na stał y przy brzegu, wię c poś piesznie wsiedli na nie i wkró tce byli już na wyniosł ej wież y na goplanym ostrowiu.

- Tu nas przecież nie dostaną! - mrukną ł Popiel, po czym zliczył wszystkie swe sił y.

Był o z nim zaledwie dwudziestu wojó w i pachoł kó w, reszta umknę ł a w popł ochu
lub został a poż arta przez myszy. Teraz wszyscy stali przy strzelnicach i spoglą dali z trwogą ku kneziowskiemu dworcowi. Mrowie mysie szturmował o wś ciekle do zamczyska, drą c zę bami drzwi, okna i ś ciany. Ż ó ł ty pył miał kich trocin unió sł się wokó ł. Za chwilę drzwi dworcowe padł y pod naporem bestii i ogromna szarobura fala wlał a się do wnę trza zamczyska.

- Moje perł y i klejnoty! Moje zł otogł owia! - ję czał a kneź na przy jednej ze strzelnic.

Ale oto strach okropny zamroził jej na ustach ostatnie sł owa: piskliwa masa wylał a się z dworca i gnał a co tchu wprost ku brzegom jeziora. Już pł ynę ł a ruchomą szarą falą ku obronnej wież y. Straż kneziowska, rą bią c oszczepami i mieczami na lewo i prawo, wycofywał a się na coraz wyż szy poziom wież y. Myszy biegł y w gó rę trop w trop za nimi, wdzierają c się po schodach, drabinach i wią zaniach belkowych. Wreszcie rę ce walczą cych poczę ł y omdlewać od wymierzanych razó w, a ten i ó w z dworzan widzą c, iż nie ujdzie straszliwej ś mierci w szczę kach gryzoni, wolał skakać ze strzelnic i wykuszó w wież owych wprost w nurt jeziora.

Popiel i jego mał ż onka, zostawszy wreszcie sami, schronili się aż na sam szczyt wież y, lecz i tam ich odnalazł o piszczą ce plugastwo. Przez chwilę wrzask okropny wzbijał się ponad stoł bem, a potem cisza ś miertelna zapanował a nad Kruszwicą i cał ym goplań skim jeziorem.

Tak zginą ł wedle baś niowych podań, zanotowanych przez najstarszych naszych kronikarzy, okrutny Popiel II wraz ze swą przewrotną mał ż onką. Pó ź niej uczeni sprzeczali się przez wieki, co oznaczają owe myszy? Jedni twierdzili, ż e był to moż ny ró d Myszkó w, któ rzy pomś cili ś mierć pomordowanych stryjó w; inni uważ ali, iż byli to rozbó jnicy morscy, tak zwani mysingowie, czyli po polsku myszaki, któ rzy z Bał tyku poprzez Odrę i Noteć dopł ynę li aż do Kruszwicy, a inni jeszcze inaczej. Jak był o naprawdę, tego nikt już dzisiaj powiedzieć nie moż e.

Jedno jest wszakż e pewne, iż w każ dej baś ni kryje się prawda niby ziarno w leszczynowym orzechu. Kto ją chce odnaleź ć, musi sam się potrudzić i rozbić twardą
ł upinę.

Gdy wieś ć o okropnej ś mierci Popiela dobiegł a do Gniezna, zebrali się na wiec przedniejsi wojowie i na osierocony stolec po okrutnym Popieliu powoł ali ubogiego, acz wolnego kmiecia, Piasta, znanego z goś cinnoś ci i zaradnoś ci.

Bo kto na mał ym umie być dobrym gospodarzem, bę dzie nim i na wielkim. Od tego to Piasta wywodzi się sł awny ró d kró ló w i ksią ż ą t polskich.

 


Поделиться с друзьями:

mylektsii.su - Мои Лекции - 2015-2024 год. (0.016 сек.)Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав Пожаловаться на материал