Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 1 страница
NOC NAD OCEANEM CZĘ Ś Ć PIERWSZA ANGLIA ROZDZIAŁ 1 ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 CZĘ Ś Ć DRUGA Z SOUTHAMPTON DO FOYNES ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 CZĘ Ś Ć TRZECIA Z FOYNES NAD Ś RODKOWY ATLANTYK ROZDZIAŁ 11 ROZDZIAŁ 12 ROZDZIAŁ 13 ROZDZIAŁ 14 Rozdział 15 CZĘ Ś Ć CZWARTA ZNAD Ś RODKOWEGO ATLANTYKU DO BOTWOOD ROZDZIAŁ 16 ROZDZIAŁ 17 ROZDZIAŁ 18 ROZDZIAŁ 19 ROZDZIAŁ 20 CZĘ Ś Ć PIĄ TA Z BOTWOOD DO SHEDIAC ROZDZIAŁ 21 ROZDZIAŁ 22 ROZDZIAŁ 23 ROZDZIAŁ 24 ROZDZIAŁ 25 CZĘ Ś Ć SZÓ STA Z SHEDIAC DO ZATOKI FUNDY ROZDZIAŁ 26 ROZDZIAŁ 27 ROZDZIAŁ 28 ROZDZIAŁ 29 OD AUTORA PODZIĘ KOWANIA SPIS TREŚ CI KEN FOLLETT
NOC NAD OCEANEM Przeł oż ył Arkadiusz Nakoniecznik CZĘ Ś Ć PIERWSZA ANGLIA ROZDZIAŁ 1 Był to najbardziej romantyczny samolot, jaki kiedykolwiek zbudowano. Tego dnia Anglia wypowiedział a Hitlerowi wojnę. O wpó ł do pierwszej w poł udnie Tom Luther stał na nabrzeż u w Southampton i wpatrywał się w niebo, czekają c z napię ciem i niepokojem na pojawienie się samolotu. Mruczał bez przerwy kilka pierwszych taktó w Koncertu cesarskiego Beethovena, podniosł ych i wojowniczych. Otaczał go tł um ciekawskich - wyposaż onych w lornetki entuzjastó w lotnictwa, mał ych chł opcó w i zwyczajnych gapió w. Luther wiedział, ż e Clipper bę dzie wodował przy nabrzeż u w Southampton już po raz dziewią ty, lecz mimo to urok nowoś ci jeszcze nie miną ł. Samolot był tak fascynują cy, tak niezwykł y, ż e ludzie tł oczyli się, by go zobaczyć nawet w dniu, kiedy ich ojczyzna przystą pił a do wojny. Przy tym samym nabrzeż u stał y dwa wspaniał e oceaniczne liniowce, wznoszą ce się wysoko ponad gł owami tł umu, ale pł ywają ce hotele stracił y już wiele ze swego czaru. Wszyscy wpatrywali się w niebo. Jednak mimo nastroju oczekiwania widzowie mó wili o wojnie. Dzieci był y podniecone jej perspektywą, mę ż czyź ni z mą drymi minami rozmawiali przyciszonymi gł osami o czoł gach i artylerii, kobiety wyglą dał y na mocno zaniepokojone. Luther był Amerykaninem i miał nadzieję, ż e jego kraj bę dzie trzymał się od tego z daleka. Ta wojna w najmniejszym stopniu nie dotyczył a Ameryki. O nazistach moż na był o powiedzieć przynajmniej tyle dobrego, ż e ostro wzię li się za komunistó w. Luther był wł aś cicielem przę dzalni produkują cych weł niane tkaniny i w swoim czasie miał z komunistami wiele problemó w. Znalazł się na ich ł asce, a oni o mał o go nie zrujnowali. Wcią ż jeszcze nosił w sercu gł ę boką urazę. Najpierw ojciec, prowadzą cy sklep z mę ską odzież ą, został zniszczony przez ż ydowskich konkurentó w, a zaraz potem przę dzalnie Luthera stanę ł y przed widmem bankructwa, za któ re odpowiedzialni byliby komuniś ci, w wię kszoś ci ró wnież Ż ydzi! Wtedy jednak Luther spotkał Raya Patriarcę i jego ż ycie uległ o cał kowitej odmianie. Ludzie Patriarki wiedzieli, jak sobie radzić z komunistami. Wydarzył o się kilka wypadkó w. Jakiś gorą cogł owy agitator nieopatrznie wsadził rę kę mię dzy krosna. Jeden z aktywistó w zwią zkowych zginą ł na ulicy, potrą cony przez nie zidentyfikowany samochó d. Dwaj robotnicy najgł oś niej narzekają cy na ł amanie przepisó w bezpieczeń stwa pracy wdali się w barze w awanturę i wylą dowali w szpitalu. Pracownica, któ ra pozwał a do są du zarzą d firmy, wycofał a skargę, kiedy jej dom spł oną ł do fundamentó w. Po kilku tygodniach zapanował cał kowity spokó j. Patriarca doszedł do tego samego wniosku co Hitler: jedyna metoda postę powania z komunistami polegał a na tym, by rozgniatać ich jak karaluchy. Luther tupną ł nogą, wcią ż mruczą c Beethovena. Od usytuowanego po drugiej stronie ujś cia rzeki Hythe doku, należ ą cego do Imperial Airways i przeznaczonego specjalnie dla ł odzi latają cych, odbił a motoró wka i przepł ynę ł a kilka razy wzdł uż toru wodnego, sprawdzają c, czy nie unoszą się tam jakieś niebezpieczne dla wodują cego samolotu przedmioty. Tł um zareagował niecierpliwym pomrukiem; samolot musiał być już niedaleko. Pierwszy dostrzegł go mał y chł opiec w wielkich nowych butach. Nie miał lornetki, ale jego jedenastoletnie oczy okazał y się lepsze od soczewek. - Leci! - krzykną ł piskliwym gł osem. - Tam, już nadlatuje! Jego wycią gnię ta rę ka wskazywał a na poł udniowy zachó d. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. W pierwszej chwili Luther zobaczył tylko niewyraź ny kształ t, ró wnie dobrze mó gł to być duż y ptak, lecz wkró tce latają cy obiekt uró sł i przez tł um przebiegł kolejny pomruk, kiedy ludzie informowali się nawzajem, ż e chł opiec miał rację. Wszyscy uż ywali nazwy Clipper, lecz w gruncie rzeczy był to boeing B - 314. Linie Pan American zamó wił y u Boeinga samolot zdolny do przewoż enia przez Atlantyk pasaż eró w w niezwykł ym luksusie i oto, co otrzymał y: ogromny, majestatyczny, niewiarygodnie potę ż ny latają cy pał ac. Dostarczono sześ ć egzemplarzy, zakontraktowano zaś jeszcze dalszych sześ ć. Pod wzglę dem komfortu i elegancji doró wnywał y one bajkowym liniowcom cumują cym w Southampton, o ile jednak statki potrzebował y na przebycie oceanu czterech do pię ciu dni, to Clipper pokonywał tę samą trasę w cią gu dwudziestu pię ciu, a najdalej trzydziestu godzin. Wyglą da jak skrzydlaty wieloryb, pomyś lał Luther, kiedy samolot znalazł się nieco bliż ej. Miał zaokrą glony wielorybi pysk, masywne cielsko i zadarty ku gó rze tył, zwień czony dwiema sterczą cymi wysoko ogonowymi pł etwami. Wielkie silniki zainstalowano w skrzydł ach, poniż ej znajdował y się kró tkie stabilizatory mają ce na celu utrzymywanie maszyny w ró wnowadze, kiedy znajdował a się w wodzie. Spó d samolotu wyglą dał niemal identycznie jak dno szybkiej ł odzi. Niebawem Luther dostrzegł dwa nieró wne rzę dy duż ych prostoką tnych okien dolnego i gó rnego pokł adu. Ró wno tydzień wcześ niej przyleciał do Anglii wł aś nie Clipperem, wiedział wię c, jak wyglą da wnę trze maszyny. Na gó rnym pokł adzie znajdował a się kabina pilotó w, pomieszczenie nawigacyjne i przedział y bagaż owe, dolny zaś był przeznaczony dla pasaż eró w. Podzielono go na kilka kabin wyposaż onych w obszerne fotele. W porze posił kó w usytuowana centralnie kabina, peł nią ca funkcję salonu, zamieniał a się w jadalnię, nocą natomiast rozkł adane fotele przeistaczał y się w ł ó ż ka. Uczyniono wszystko, by odgrodzić pasaż eró w od ś wiata i zjawisk atmosferycznych, wystę pują cych za oknami samolotu. Wszę dzie był y grube dywany i mię kka tapicerka, utrzymane w koją cych barwach i oś wietlone ł agodnym, uspokajają cym ś wiatł em. Gruba warstwa materiał u izolacyjnego sprawiał a, ż e ryk potę ż nych silnikó w sł yszano jedynie jako odległ y, dyskretny pomruk. Kapitan roztaczał wokó ł siebie spokojną aurę fachowoś ci, zał oga znakomicie prezentował a się w mundurach Pan American Airways, stewardzi stanowili uosobienie troskliwoś ci, zaspokajają c każ de ż yczenie pasaż eró w. Podczas cał ego lotu podawano na zamó wienie jedzenie i picie, wszystko pojawiał o się jak za dotknię ciem czarodziejskiej ró ż dż ki dokł adnie wtedy, kiedy powinno - wieczorem osł onię te dyskretnymi parawanikami ł ó ż ka, rano ś wież e truskawki na ś niadanie. Zewnę trzny ś wiat wydawał się dziwnie nierealny, jak film odtwarzany na zasł aniają cych okna ekranach. Prawdziwy wszechś wiat zdawał się zamknię ty we wnę trzu samolotu. Rzecz jasna, za taki luksus trzeba był o odpowiednio zapł acić. Bilet w obie strony kosztował 675 dolaró w, czyli tyle, co pó ł mał ego domu. Wś ró d pasaż eró w znajdował y się koronowane gł owy, gwiazdy filmowe, prezesi wielkich koncernó w i prezydenci mał ych krajó w. Tom Luther nie należ ał do ż adnej z tych grup. Co prawda był bogaty, lecz musiał cię ż ko zapracować na swoje pienią dze i w normalnych warunkach z pewnoś cią nie wydawał by ich na takie zbytki. Musiał jednak dokł adnie poznać wnę trze samolotu, gdyż poproszono go o wyś wiadczenie przysł ugi pewnemu bardzo potę ż nemu czł owiekowi. Nie czekał a go za to ż adna finansowa gratyfikacja, lecz zaskarbienie sobie przychylnoś ci takiego czł owieka był o warte wię cej niż jakakolwiek suma pienię dzy. Poza tym, cał a impreza mogł a jeszcze zostać odwoł ana. Luther czekał na wiadomoś ć potwierdzają cą, ż e ma przystą pić do dział ania. Poł owa jego duszy nie mogł a się doczekać tej chwili, druga poł owa zaś wolał aby, aby ten moment nigdy nie nadszedł. Samolot schodził pod doś ć ostrym ką tem, z opuszczonym ogonem i zadartym w gó rę dziobem. Po raz kolejny Luthera zdumiał y ogromne rozmiary maszyny: wiedział, ż e liczy 32 metry dł ugoś ci i ma skrzydł a o rozpię toś ci 46 metró w, ale te dane był y tylko martwymi liczbami, dopó ki nie ujrzał o się kolosa na wł asne oczy. Przez chwilę widzowie odnieś li wraż enie, ż e samolot nie tyle zniż a lot, co spada jak kamień, i ż e za chwilę rą bnie w wodę i bł yskawicznie pó jdzie na dno. Zaraz potem jednak zawisł tuż nad powierzchnią wody, jakby podtrzymywany niewidocznym, napię tym do granic wytrzymał oś ci drutem, zawadzają c spodem kadł uba o szczyty niewielkich fal i rozbryzgują c je w pieniste pió ropusze. Kilka sekund pó ź niej ogromna maszyna osunę ł a się w spokojne wody ujś cia rzeki. Zmniejszają c stopniowo prę dkoś ć wycinał a w zielonej toni gł ę boką biał ą bruzdę, cią gną c za sobą dwie bliź niacze fontanny wodnego pył u. Lutherowi nasunę ł o się poró wnanie z kaczorem lą dują cym na powierzchni jeziora z szeroko rozpostartymi skrzydł ami i wystawionymi przed siebie ł apami. Kadł ub osuną ł się niż ej, strzelił y jeszcze okazalsze fontanny, potem zaś wielkie cielsko zaczę ł o pochylać się do przodu, zanurzają c coraz wię kszą czę ś ć swego wielorybiego brzucha. Kiedy wreszcie dzió b zetkną ł się z wodą, prę dkoś ć spadł a raptownie, fontanny zamienił y się w wysokie rozbryzgi i samolot poż eglował po powierzchni wody niczym statek, tak spokojnie i dostojnie, jakby nigdy nie odważ ył się rzucić wyzwania wysokiemu niebu. Dopiero teraz Luther uś wiadomił sobie, ż e wstrzymał oddech. Wypuś cił go z donoś nym, przepeł nionym ulgą westchnieniem i zaczą ł znowu mruczeć pod nosem. Maszyna skierował a się w stronę swego miejsca postojowego. Tam wł aś nie Luther opuś cił ją tydzień temu. Dok stanowił specjalną, przypominają cą nieco tratwę konstrukcję o dwó ch pomostach. Już za kilka minut zostaną rzucone cumy, zał oga zaczepi je o specjalne pachoł ki umieszczone z przodu i z tył u samolotu, po czym latają ca ł ó dź zostanie wcią gnię ta tył em mię dzy pomosty. Wkró tce potem pasaż erowie wyjdą na szeroką pł aszczyznę stabilizatora, ską d przedostaną się na pomost, a stamtą d po metalowym trapie na stał y lą d. Luther odwró cił się, by odejś ć, lecz natychmiast zatrzymał się gwał townie. Tuż za jego plecami stał czł owiek, któ rego wcześ niej nie zauważ ył: mę ż czyzna mniej wię cej jego wzrostu, ubrany w ciemnoszary garnitur i melonik, niczym urzę dnik udają cy się wł aś nie do biura. Luther miną ł by go, gdyby nie to, ż e spojrzał na jego twarz. To nie był a twarz urzę dnika. Mę ż czyzna miał wysokie czoł o, jasnobł ę kitne oczy, wydł uż oną szczę kę i wą skie, okrutne usta. Był starszy od Luthera - wyglą dał na czterdziestkę - miał szerokie ramiona i sprawiał wraż enie bardzo silnego. Przystojny, lecz zarazem niebezpieczny. Wpatrywał się Lutherowi prosto w oczy. Luther przestał mruczeć. - Jestem Henry Faber - przedstawił się mę ż czyzna. - Tom Luther. - Mam dla pana wiadomoś ć. Lutherowi zabił o ż ywiej serce. Mimo to ukrył podniecenie i powiedział ró wnie zwię ź le jak starszy mę ż czyzna: - To dobrze. Sł ucham pana. - Czł owiek, któ rym pan tak bardzo się interesuje, odleci w ś rodę tym samolotem do Nowego Jorku. - Jest pan tego pewien? Mę ż czyzna spojrzał ostro na Luthera i nie odpowiedział. Tom Luther skiną ł poważ nie gł ową. A wię c sprawa jednak jest aktualna. Przynajmniej skoń czył a się niepewnoś ć. - Dzię kuję panu. - Jest jeszcze druga czę ś ć wiadomoś ci. - Sł ucham. - Brzmi nastę pują co: Nie spraw nam zawodu. Luther wzią ł gł ę boki wdech. - Proszę im powiedzieć, ż e mogą się nie obawiać - odparł z pewnoś cią siebie, choć jej w istocie nie odczuwał. - Facet opuś ci Southampton, ale nigdy nie dotrze do Nowego Jorku. Imperial Airways miał y specjalne stanowisko obsł ugi ł odzi latają cych po drugiej stronie ujś cia rzeki, dokł adnie naprzeciwko nabrzeż y portu Southampton. Przeglą du Clippera dokonywali miejscowi mechanicy pod kierunkiem inż yniera pokł adowego. Podczas tego lotu funkcję tę peł nił Eddie Deakin. Był o to poważ ne zadanie, ale mieli na nie aż trzy dni. Po wysadzeniu pasaż eró w w doku numer 108 Clipper został przeholowany na drugą stronę rzeki, ustawiony w wodzie na ruchomej platformie, a nastę pnie wycią gnię ty po pochylni na suchy lą d. W ogromnym zielonym hangarze wyglą dał jak wieloryb usadowiony w wó zku dla niemowlą t. Transatlantycki lot oznaczał dla silnikó w morderczą pró bę. Podczas przelotu najdł uż szego odcinka, z Nowej Fundlandii do Irlandii, samolot przebywał w powietrzu nieprzerwanie przez dziewię ć godzin (w drodze powrotnej, lecą c pod wiatr, na pokonanie tej samej trasy potrzebował szesnaś cie i pó ł godziny). Minuta za minutą pł ynę ł o paliwo, mię dzy elektrodami ś wiec zapł onowych przeskakiwał y iskry, czternaś cie tł okó w w każ dym z czterech silnikó w poruszał o się niezmordowanie w gó rę i dó ł, a ponad czterometrowe ś migł a przedzierał y się niestrudzenie przez chmury, deszcz i nawał nice. Dla Eddiego na tym wł aś nie polegał a romantyka zawodu inż yniera. Był o cudowne i zdumiewają ce, ż e ludzie skonstruowali silniki mogą ce pracować niezawodnie przez tyle godzin. Istniał o przecież tak wiele rzeczy, któ re mogł y zawieś ć, tyle ruchomych czę ś ci musiał o zostać wytworzonych z niesł ychaną precyzją i poł ą czonych bezbł ę dnie w cał oś ć, by nie odmó wić posł uszeń stwa ani przez uł amek sekundy, niosą c ponad czterdziestotonowego kolosa na odległ oś ć wielu tysię cy kilometró w. W ś rodę rano Clipper bę dzie gotó w, aby odbyć kolejną taką podró ż. ROZDZIAŁ 2 W cudowną, pó ź nojesienną niedzielę, sł oneczną i bardzo ciepł ą, Anglia wypowiedział a Niemcom wojnę. Na kilka minut przedtem, nim radio podał o wiadomoś ć o przystą pieniu przez Wielką Brytanię do wojny, Margaret Oxenford stał a przed rozległ ą, wzniesioną z cegł y rezydencją stanowią cą jej rodzinny dom, pocą c się nieco w pł aszczu i kapeluszu, potwornie wś ciekł a ponieważ zmuszono ją, by poszł a do koś cioł a. Na drugim koń cu wsi samotny koś cielny dzwon zawodził wcią ż swą monotonną pieś ń. Margaret nienawidził a koś cioł a, lecz ojciec zmuszał ją do uczę szczania na msze, mimo ż e miał a już dziewię tnaś cie lat i był a wystarczają co dorosł a, by wyrobić sobie wł asne zdanie na temat religii. Jakiś rok temu zebrał a się na odwagę i spró bował a powiedzieć mu, ż e nie ma zamiaru brać udział u w naboż eń stwach, ale on nawet nie chciał jej sł uchać. - Czy nie są dzisz, ż e to hipokryzja chodzić do koś cioł a, mimo ż e nie wierzy się w Boga? - zapytał a Margaret. - Nie bą dź ś mieszna - odparł ojciec. Upokorzona i zdenerwowana oś wiadczył a matce, ż e po osią gnię ciu peł noletnoś ci nigdy nie przekroczy progu ż adnej ś wią tyni. - O tym zadecyduje twó j mą ż, moja droga - usł yszał a w odpowiedzi. Z punktu widzenia rodzicó w dyskusja został a w ten sposó b zakoń czona, lecz od tamtej pory Margaret w każ dy niedzielny poranek wrę cz nie posiadał a się ze zł oś ci. Z domu wyszli jej siostra i brat. Elizabeth miał a dwadzieś cia jeden lat, był a wysoka, niezgrabna i niezbyt ł adna. Dawniej obie siostry znał y wszystkie swoje sekrety. Jako dziewczynki przebywał y bez przerwy w swoim towarzystwie, ponieważ nigdy nie uczę szczał y do szkoł y, otrzymują c powierzchowne wykształ cenie w domu, od guwernantek i prywatnych nauczycieli. Jednak ostatnio oddalił y się nieco od siebie. Dorastają ca Elizabeth przeję ł a sztywny, tradycyjny system wartoś ci rodzicó w, stają c się ultrakonserwatywną rojalistką, gł uchą na nowe idee i wrogo nastawioną do wszelkich zmian. Margaret wybrał a odmienną ś cież kę. Był a feministką i socjalistką, interesował a się jazzem, kubizmem i awangardową poezją. Elizabeth uważ ał a, ż e ulegają c wpł ywowi radykalnych ideologii Margaret postą pił a nielojalnie wobec rodziny. Margaret z kolei bardzo irytował a gł upota siostry, przede wszystkim jednak odczuwał a smutek i ż al spowodowany tym, ż e przestał y być bliskimi przyjació ł kami. Teraz nie miał a już ż adnej przyjació ł ki. Percy miał czternaś cie lat. Nie był ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem radykalnych poglą dó w, lecz miał naturalną skł onnoś ć do przekory i sympatyzował z buntowniczym nastawieniem Margaret. Cierpią c wspó lnie pod tyrań skimi rzą dami ojca podtrzymywali się wzajemnie na duchu. Margaret bardzo kochał a swego mł odszego brata. W chwilę potem przed dom wyszli takż e matka i ojciec. Ojciec zał oż ył obrzydliwie pstrokaty, pomarań czowo - zielony krawat. Był wł aś ciwie daltonistą, wię c zapewne krawat kupił a mu matka. Miał a rude wł osy, oczy koloru morskiej wody, bladokremową cerę i był o jej bardzo do twarzy w pomarań czowym i zielonym, ale przy czarnych, siwieją cych wł osach ojca i jego zaczerwienionej skó rze krawat w tych kolorach wyglą dał jak ostrzeż enie przed czymś bardzo niebezpiecznym. Elizabeth, ze swoimi czarnymi wł osami i nieregularnymi rysami twarzy, przypominał a ojca, Margaret z kolei był a podobna do matki; wstą ż ka do wł osó w w kolorze krawata ojca sprawił aby jej wielką przyjemnoś ć. Percy zmieniał się tak szybko, ż e na razie nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo jest podobny. Ruszyli na piechotę dł ugą alejką prowadzą cą do bramy i zaczynają cej się tuż za ogrodzeniem wsi. Do ojca należ ał a wię kszoś ć budynkó w i cał a ziemia uprawna w promieniu wielu kilometró w. On sam nie uczynił nic, ż eby zdobyć to bogactwo; seria mał ż eń stw na począ tku dziewię tnastego wieku doprowadził a do poł ą czenia posiadł oś ci trzech najzamoż niejszych rodzin w okolicy, powstał y zaś w ten sposó b ogromny mają tek był przekazywany w nietknię tym stanie z pokolenia na pokolenie. Przeszli gł ó wną ulicą wioski i dotarli do otoczonego rozległ ym trawnikiem koś cioł a. Wkroczyli do ś rodka niczym procesja: na przedzie ojciec i matka, potem Margaret i Elizabeth, na koń cu Percy. Kiedy rodzina Oxenford szł a w kierunku swojej ł awki, wieś niacy zgromadzeni w ś wią tyni kł aniali się nisko, zamoż niejsi farmerzy - wszyscy dzierż awili ziemię ojca - pochylali z szacunkiem gł owy, natomiast przedstawiciele klasy ś redniej, to znaczy doktor Rowan, puł kownik Smythe i sir Alfred, uś miechali się uprzejmie. Za każ dym razem, kiedy odbywał się ten ż ał osny feudalny rytuał, Margaret rumienił a się ze wstydu. Przecież podobno wszyscy ludzie są ró wni wobec Boga, prawda? Miał a ochotę krzykną ć: „Mó j ojciec nie jest lepszy od nikogo z was, a na pewno gorszy niż wię kszoś ć tu zgromadzonych! ” Pewnego dnia być moż e uda jej się zdobyć na odwagę. Gdyby urzą dził a scenę w koś ciele, chyba nie musiał aby już tu wię cej przychodzić. Na razie jednak za bardzo bał a się reakcji ojca. - Ł adny krawat, tato! - powiedział Percy donoś nym scenicznym szeptem dokł adnie w chwili, kiedy zasiadali w ł awce i oczy wszystkich wiernych był y zwró cone w ich stronę. Margaret powstrzymał a się od gł oś nego ś miechu, ale zaczę ł a cicho chichotać jak szalona. Wraz z Percym usiedli szybko w ł awce i schowali twarze w dł oniach, udają c, ż e się modlą, aż atak miną ł. Margaret od razu poczuł a się znacznie lepiej. Pastor wygł osił kazanie o synu marnotrawnym. Margaret pomyś lał a, ż e gł upi stary osioł mó gł by wybrać temat, któ ry w tych dniach znacznie bardziej wszystkich interesował, to znaczy prawdopodobień stwo wybuchu wojny. Premier przedstawił Hitlerowi ultimatum, któ re Fü hrer zignorował, w zwią zku z czym w każ dej chwili spodziewano się wypowiedzenia wojny. Margaret bał a się wojny. Chł opiec, któ rego kochał a, zginą ł podczas wojny domowej w Hiszpanii. Od tego wydarzenia miną ł już ponad rok, lecz ona w dalszym cią gu pł akał a czasem po nocach. Dla niej wojna oznaczał a, ż e tysią ce dziewczą t zaznają tego samego bó lu co ona. Ta myś l był a dla niej niemal nie do zniesienia. Mimo to czę ś cią duszy pragnę ł a wojny. Przez lata odczuwał a ogromny wstyd z powodu tchó rzostwa okazanego przez Wielką Brytanię podczas wydarzeń w Hiszpanii. Jej ojczyzna przyglą dał a się bezczynnie, jak wybrany przez naró d, socjalistyczny rzą d był obalany przez bandę zbrodniarzy uzbrojonych przez Hitlera i Mussoliniego. Setki idealistycznie nastawionych mł odych mę ż czyzn z cał ej Europy przybył o do Hiszpanii, by walczyć o demokrację. Brakował o im jednak broni, demokratyczne rzą dy zaś odmó wił y im poparcia, w zwią zku z czym mł odzi idealiś ci stracili ż ycie, natomiast ludzie tacy jak Margaret odczuwali bezsilną wś ciekł oś ć i wstyd. Jeż eli Anglia przeciwstawił aby się teraz faszystom, ona mogł aby znowu być dumna ze swojego kraju. Istniał jeszcze jeden powó d, dla któ rego jej serce bił o ż ywiej na myś l o wojnie. Z cał ą pewnoś cią oznaczał oby to koniec ograniczonego, stł amszonego ż ycia, jakie musiał a prowadzić pod kuratelą rodzicó w. Czuł a się znudzona, zmę czona i sfrustrowana ich monotonnymi obyczajami i bezsensownym ż yciem towarzyskim. Tę sknił a za wolnoś cią i ż yciem na wł asną rę kę, lecz zrealizowanie tych marzeń wydawał o się niemoż liwe; był a niepeł noletnia, nie dysponował a wł asnymi pienię dzmi i nie miał a ż adnych poż ytecznych
|