Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 4 страница
lewo. Nagle przyszł o jej do gł owy, ż e ciotka moż e nie usł yszeć dzwonka do drzwi. Mieszkał a sama, bez sł uż by ani nikogo z rodziny. Gdyby tak się stał o, Margaret musiał aby wró cić do domu Catherine i przespać noc w korytarzu. Perspektywa spę dzenia nocy na twardej podł odze nie budził a jej obaw, ale bardzo bał a się kolejnego spaceru przez zaciemnione miasto. Chyba raczej skuli się na progu domu ciotki Marthy i zaczeka do ś witu. Mał y domek stanowią cy wł asnoś ć ciotki stał na koń cu dł ugiego rzę du budynkó w. Margaret szł a powoli w jego stronę. Miasto był o pogrą ż one w ciemnoś ci, lecz nie w ciszy. Od czasu do czasu sł yszał a w oddali jakiś samochó d, obszczekiwał y ją psy, kilka razy rozległ o się oboję tne miauczenie kotó w. W pewnej chwili do jej uszu dotarł y przytł umione dź wię ki muzyki, nieco dalej zaś wydobywają ce się zza ciemnych zasł on odgł osy rodzinnej kł ó tni. Marzył a o tym, by jak najprę dzej znaleź ć się w przytulnym wnę trzu domu oś wietlonym blaskiem lamp, z ogniem buzują cym w kominku i dzbankiem herbaty na stole. Rzą d budynkó w wydawał się dł uż szy, niż powinien, ale przecież nie mogł a się pomylić. Skrę cił a w drugą ulicę w lewo. Mimo to podejrzenie, ż e zabł ą dził a w ciemnoś ci, nie dawał o jej spokoju. Stracił a poczucie czasu; jak dł ugo szł a już tą ulicą? Pię ć minut? Dwadzieś cia? Dwie godziny? Cał ą noc? Nagle stracił a pewnoś ć nawet - co do tego, czy w pobliż u w ogó le znajdują się jakieś domy. Być moż e dotarł a już do ś rodka Hyde Parku, przeszedł szy za sprawą ś lepego trafu przez jedną z jego bram. Zaczę ł o się jej zdawać, ż e otaczają ją jakieś nieprzyjazne istoty, przypatrują c się jej kocimi oczami i czekają c na chwilę, kiedy potknie się i wpadnie im prosto w pazury. Z trudem przeł knę ł a podchodzą cy do gardł a krzyk. Zmusił a się do myś lenia. W któ rym miejscu mogł a się pomylić? Wiedział a, ż e dotarł a do przecznicy, bo potknę ł a się spadają c z krawę ż nika, ale przecież z ulicą, któ rą szł a poprzednio, ł ą czył o się takż e wiele wą skich alejek i dró ż ek. Ró wnie dobrze mogł a skrę cić w jedną z nich. Oznaczał oby to, ż e przebył a co najmniej milę podą ż ają c w niewł aś ciwym kierunku. Usił ował a przywoł ać uczucie podniecenia i triumfu, jakiego doznawał a w pocią gu, lecz bez powodzenia. Teraz czuł a się po prostu samotna i opuszczona. Postanowił a zatrzymać się i stać bez najmniejszego ruchu. W ten sposó b nie narazi się na ż adne niebezpieczeń stwo. Wytrzymał a w tej pozycji bardzo dł ugo - nie był a w stanie stwierdzić, ile dokł adnie. Bał a się poruszyć. Strach zupeł nie ją sparaliż ował. Był a gotowa stać tak aż do chwili, kiedy zemdleje, albo do samego rana. Wł aś nie wtedy pojawił się samochó d. Jego ś wiatł a pozycyjne dawał y bardzo niewiele blasku, ale w poró wnaniu z ogarniają cą ją dotą d ciemnoś cią wydawał y się jasne jak sł oń ce. Margaret przekonał a się, ż e stoi na ś rodku jezdni, wię c uciekł a szybko na chodnik, schodzą c samochodowi z drogi. Znajdował a się na mał ym placyku, któ ry chyba już kiedyś widział a... Samochó d miną ł ją i skrę cił za ró g, a ona pobiegł a za nim, w nadziei, ż e ujrzy jakiś szczegó ł, któ ry pozwoli jej zorientować się w poł oż eniu. Dotarł szy do skrzyż owania zobaczył a samochó d suną cy powoli wą ską, kró tką uliczką ze sklepami po obu stronach - stał ą klientką jednego z nich, modniarskiego, był a matka. Margaret zorientował a się, ż e jest dosł ownie kilkanaś cie metró w od Mable Arch. O mał o nie rozpł akał a się ze szczę ś cia. Na nastę pnym rogu zaczekał a na kolejny samochó d, któ ry oś wietlił jej drogę, i skrę cił a w Mayfair. Kilka minut pó ź niej stanę ł a przed hotelem Claridge. Budynek był oczywiś cie zaciemniony, ale udał o jej się znaleź ć drzwi. Mimo to nie mogł a się zdecydować, czy wejś ć do ś rodka. Przypuszczał a, ż e ma za mał o pienię dzy, by zapł acić za pokó j, choć z drugiej strony wydawał o się jej, ż e rachunek uiszczał o się dopiero opuszczają c hotel. Mogł a wynają ć pokó j na dwa dni, wyjś ć jutro rano jakby nigdy nic, zapisać się do P. O. T., A potem zadzwonić do hotelu i powiedzieć, ż eby przesł ali rachunek prawnikowi ojca: Wzię ł a gł ę boki oddech i pchnę ł a drzwi. Ponieważ, jak w wię kszoś ci budynkó w publicznych, był y otwarte cał ą noc, w ś rodku zamontowano dodatkowe drzwi, tworzą c coś w rodzaju ś luzy, tak by goś cie mogli wchodzić i wychodzić z hotelu nie wypuszczają c na zewną trz nawet jednego promyka ś wiatł a. Margaret zamknę ł a za sobą zewnę trzne drzwi, po czym otworzył a wewnę trzne i z ulgą weszł a do rzę siś cie oś wietlonego foyer. Oto znowu znalazł a się w normalnym ś wiecie. Koszmar dobiegł koń ca. Za ladą drzemał mł ody nocny recepcjonista. Kiedy Margaret chrzą knę ł a delikatnie, natychmiast obudził się, zmieszany i lekko zdezorientowany. - Chciał am wynają ć pokó j - powiedział a Margaret. - O tej porze? - zdziwił się recepcjonista. - Zaskoczył o mnie zaciemnienie - wyjaś nił a. - Nie mogę wró cić do domu. Chł opak szybko odzyskiwał przytomnoś ć. - Nie ma pani bagaż u? - Nie... - przyznał a niepewnie Margaret, ale natychmiast olś nił a ją oczywista myś l. - Oczywiś cie, ż e nie. Przecież nie miał am zamiaru nocować poza domem. Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Chyba nie moż e mi odmó wić? - zaniepokoił a się Margaret. Recepcjonista podrapał się wreszcie po szczę ce i udał, ż e zaglą da do ksią ż ki goś ci. O co mu chodzi? - zastanawiał a się. Wreszcie chł opak podją ł decyzję. - Nie mamy wolnych miejsc - oś wiadczył, zamykają c ksią ż kę. - Proszę sprawdzić jeszcze raz, na pewno coś się... - Pokł ó cił aś się ze starym, co? - zapytał i mrugną ł porozumiewawczo. Margaret nie wierzył a wł asnym oczom i uszom. - Nie mogę wró cić do domu - powtó rzył a, jakby są dzą c, ż e recepcjonista nie usł yszał jej za pierwszym razem. - Nic na to nie poradzę - odparł, po czym w przypł ywie dobrego humoru dodał: - To wina Hitlera. - Czy mogę rozmawiać z pań skim przeł oż onym? - Do szó stej rano ja sam odpowiadam za wszystko - poinformował ją uraż onym tonem. Margaret rozejrzał a się dokoł a. - W takim razie bę dę musiał a przesiedzieć w holu do samego rana - powiedział a ze zmę czeniem w gł osie. - Nawet nie ma mowy! - wykrzykną ł recepcjonista. - Mł oda dziewczyna bez bagaż u, siedzą ca w nocy w holu? Natychmiast stracił bym pracę! - Nie jestem jaką ś tam „mł odą dziewczyną ” - odparł a zirytowana Margaret. - Nazywam się lady Margaret Oxenford. - Był a wś ciekł a na siebie, ż e uż ywa swego tytuł u, ale nie miał a wyboru. Nic to jej jednak nie pomogł o. Recepcjonista obrzucił ją twardym, obraź liwym spojrzeniem, po czym mrukną ł: - Doprawdy? Chciał a już na niego krzykną ć, kiedy nagle dostrzegł a swoje odbicie w lustrzanej tafli umieszczonej na drzwiach i przekonał a się, ż e ma solidnie podbite oko, potwornie brudne rę ce i wymię tą, rozdartą sukienkę. Przypomniał a sobie, ż e zderzył a się ze skrzynką pocztową i siedział a na podł odze wagonu. Nic dziwnego, ż e nie chcą wynają ć jej pokoju. - Przecież nie moż e pan wyrzucić mnie w te ciemnoś ci! - powiedział a z rozpaczą w gł osie. - Nie tylko mogę, ale nawet muszę - odparł chł opak. Margaret był a ciekawa, jak by zareagował, gdyby po prostu usiadł a w fotelu i odmó wił a wyjś cia z budynku. Miał a ogromną ochotę tak postą pić, gdyż był a potwornie zmę czona i osł abiona dł ugotrwał ym napię ciem nerwowym. Jednak doś wiadczył a już tego dnia tak wiele, ż e nie pozostał o jej doś ć energii na konfrontację. Poza tym był ś rodek nocy i nie miał a ż adnych ś wiadkó w; kto wie, na co odważ ył by się ten czł owiek, gdyby dał a mu odpowiedni pretekst. Odwró cił a się od niego i wyszł a, przygnę biona i zał amana, w zaczynają cą się tuż za drzwiami noc. Niemal natychmiast poż ał ował a, ż e nie okazał a wię cej stanowczoś ci. Dlaczego jej zamiary był y zawsze o tyle bardziej zdecydowane niż dział ania? Teraz, kiedy był o już po wszystkim, odczuwał a taką zł oś ć, ż e nie zawahał aby się stawić czoł o recepcjoniś cie. Niewiele brakował o, by zawró cił a, ale jednak poszł a dalej. Tak był o duż o ł atwiej. Nie miał a doką d iś ć. Teraz z pewnoś cią nie uda jej się znaleź ć domu ciotki Marthy ani wró cić do budynku, w któ rym mieszkał a Catherine. Nie mogł a zaufać ż adnym innym krewnym i był a zbyt brudna, ż eby dostać pokó j w hotelu. Bę dzie musiał a chodzić po ulicach aż do ś witu. Na szczę ś cie pogoda był a dobra; nie padał o, a powietrze ochł odził o się bardzo nieznacznie. Jeś li nie bę dzie się zatrzymywać, nawet nie poczuje zimna. Teraz widział a znacznie wię cej, gdyż po West Endzie jeź dził o mnó stwo samochodó w. Sł yszał a dź wię ki muzyki i gwar gł osó w dobiegają cy z nocnych klubó w, a od czasu do czasu mijał a ludzi należ ą cych do tej samej klasy co ona - kobiety w przepysznych sukniach i mę ż czyzn we frakach - zajeż dż ają cych przed domy luksusowymi limuzynami prowadzonymi przez szoferó w. Na jednej z ulic ujrzał a dziwny widok: trzy samotne kobiety. Jedna stał a w drzwiach domu, druga opierał a się o latarnię, trzecia siedział a w samochodzie. Wszystkie palił y papierosy i najwyraź niej na kogoś czekał y. Margaret przemknę ł a przez gł owę myś l, czy nie są to przypadkiem Upadł e Kobiety, jak nazywał a je matka. Zaczę ł a odczuwać zmę czenie. Na nogach miał a cał y czas lekkie pantofelki, w któ rych uciekł a z domu. Nie zastanawiają c się wiele usiadł a na progu jednego z domó w, zdję ł a je i zaję ł a się rozcieraniem obolał ych stó p. Podnió sł szy wzrok stwierdził a, ż e widzi niewyraź ny zarys budynku stoją cego po drugiej stronie ulicy. Czyż by wreszcie zaczę ł o się rozwidniać? Moż e uda jej się znaleź ć jaką ś robotniczą kawiarnię; sł yszał a, ż e otwierają je bardzo wcześ nie. Zamó wił aby ś niadanie i zaczekał a do otwarcia biur rekrutacyjnych. Od dwó ch dni prawie nic nie jadł a, wię c na myś l o jajecznicy na bekonie ś lina napł ynę ł a jej do ust. Nagle zamajaczył a nad nią czyjaś blada twarz. Margaret krzyknę ł a cicho, twarz zaś zbliż ył a się i dziewczyna zobaczył a, ż e należ y do mł odego mę ż czyzny w wieczorowym stroju. - Witaj, ś licznotko - powiedział nieznajomy. Margaret zerwał a się szybko na nogi. Nienawidził a pijanych; zachowywali się w taki obrzydliwy sposó b! - Proszę zostawić mnie w spokoju - odparł a starają c się, by zabrzmiał o to moż liwie najbardziej stanowczo, ale nawet ona sama usł yszał a w swym gł osie wyraź ne drż enie. Mę ż czyzna zatoczył się bliż ej. - W takim razie daj mi buziaka! - Nie ma mowy! - wykrzyknę ł a, teraz już autentycznie wystraszona. Cofnę ł a się o krok, potknę ł a i wypuś cił a z rę ki pantofle. Nie wiedzieć czemu ich strata sprawił a, ż e poczuł a się zupeł nie bezbronna. Odwró cił a się i nachylił a, ż eby je podnieś ć, i w tej samej chwili ku swemu przeraż eniu poczuł a mię dzy udami dł oń pijanego mę ż czyzny, grzebią cą tam nachalnie i boleś nie. Wyprostował a się natychmiast, rezygnują c z odnalezienia pantofli, odsunę ł a się raptownie, odwró cił a twarzą do niego i krzyknę ł a: - Proszę natychmiast odejś ć! Obcy mę ż czyzna roześ miał się, po czym odparł: - Dobrze, podobasz mi się! Lubię, jak dziewczyna stawia opó r! Z zaskakują cą szybkoś cią zł apał ją za ramiona i przycią gną ł do siebie. Poczuł a na twarzy jego przepity, wywoł ują cy mdł oś ci oddech, a zaraz potem napastnik pocał ował ją w usta. Był o to niewymownie odraż ają ce. Margaret odniosł a wraż enie, iż zaraz zwymiotuje, ale mę ż czyzna obejmował ją tak mocno, ż e prawie nie mogł a oddychać; o jakimkolwiek proteś cie nie mogł o nawet być mowy. Wił a się bezskutecznie w jego ramionach, podczas gdy on nachylał się nad nią coraz bardziej. W pewnej chwili chwycił ją brutalnie za pierś i ś cisną ł tak mocno, ż e aż ję knę ł a z bó lu. Jednak dzię ki temu, ż e trzymał ją teraz tylko jedną rę ką, zdoł ał a odwró cić się czę ś ciowo od niego i zaczą ć krzyczeć. Krzyczał a dł ugo i gł oś no. Jak przez watę usł yszał a jego zaniepokojony gł os: - Już dobrze, dobrze, nie chciał em zrobić nic zł ego! Był a jednak zbyt przeraż ona, by mu uwierzyć, i krzyczał a w dalszym cią gu. Dokoł a niej pojawił y się jakieś twarze; przechodzień w ubraniu robotnika, Upadł a Kobieta z papierosem i mał ą torebką, gł owa wychylają ca się z okna domu stoją cego za jej plecami. Pijak znikną ł w ciemnoś ci, a Margaret przestał a wreszcie krzyczeć i wybuchnę ł a pł aczem. Wkró tce potem rozległ się odgł os poś piesznych krokó w i w blasku czę ś ciowo zakrytej latarki bł ysną ł heł m policjanta. Latarka zaś wiecił a prosto w twarz Margaret. - Ona nie jest od nas, Steve - mruknę ł a Upadł a Kobieta. - Jak się nazywasz, dziewczyno? - zapytał policjant o imieniu Steve. - Margaret Oxenford. - Jakiś gagatek wzią ł ją za cizię, i to wszystko - powiedział przechodzień i odszedł, usatysfakcjonowany. - Lady Margaret Oxenford? Margaret pocią gnę ł a ż ał oś nie nosem i skinę ł a gł ową. - Przecież powiedział am ci, ż e nie jest od nas - odezwał a się kobieta, po czym zacią gnę ł a się papierosem, rzucił a niedopał ek na chodnik i zniknę ł a w ciemnoś ci. - Proszę iś ć ze mną, panienko - powiedział policjant. Wszystko bę dzie w porzą dku. Margaret otarł a twarz rę kawem sukienki. Policjant podał jej ramię. Ruszyli przed siebie, podą ż ają c za peł zną cą po chodniku plamą ś wiatł a z latarki. Po jakimś czasie ciał em Margaret wstrzą sną ł dreszcz. - Co za wstrę tny czł owiek! - powiedział a. - Szczerze mó wią c, trudno mu się dziwić - odparł pogodnym tonem policjant. - To najbardziej zakazana ulica w Londynie. Samotna dziewczyna spacerują ca sama o tej porze prawie na pewno jest Damą Nocy. Margaret przypuszczał a, ż e policjant ma rację, choć wydawał o jej się to trochę nie w porzą dku. W porannej szaró wce pojawił a się przed nimi znajoma niebieska lampa wiszą ca nad wejś ciem do komisariatu. - Napije się pani herbaty i od razu poczuje się lepiej - powiedział policjant. Weszli do ś rodka. Pomieszczenie był o przedzielone drewnianym kontuarem, za któ rym siedzieli dwaj funkcjonariusze: jeden w ś rednim wieku, doś ć krę py, drugi bardzo mł ody i chudy. Wzdł uż ś ciany po lewej i prawej stronie cią gnę ł a się prosta, drewniana ł awka. W pokoju znajdował a się jeszcze tylko jedna osoba: kobieta o bladej twarzy i zwią zanych wstą ż ką wł osach, w domowych kapciach na nogach, siedział a na ł awce i czekał a na coś ze znuż oną cierpliwoś cią. Wybawiciel Margaret wskazał jej ł awkę po drugiej stronie pomieszczenia. - Proszę tam na chwilę usią ś ć. Postą pił a, jak jej kazano. Policjant podszedł do kontuaru i powiedział do starszego funkcjonariusza: - Sierż ancie, to jest lady Margaret Oxenford. Na Bolting Lane zaczepił ją jakiś pijak. - Pewnie pomyś lał, ż e poluje na klienta. Margaret zdumiał a iloś ć eufemizmó w oznaczają cych prostytucję. Wyglą dał o na to, ż e wszyscy ś miertelnie bali się nazywać ją po imieniu, w zwią zku z czym wymyś lali najró ż niejsze okreś lenia zastę pcze. Ona sama aż do dzisiaj ledwo zdawał a sobie sprawę z istnienia czegoś takiego. Jednak zamiary mł odego mę ż czyzny w wieczorowym stroju był y cał kowicie jasne i jednoznaczne. Sierż ant spojrzał z zainteresowaniem na Margaret, po czym powiedział coś tak cicho, ż e nie dotarł o to do jej uszu. Steve skiną ł gł ową i odszedł w gł ą b budynku. Margaret przypomniał a sobie, ż e zostawił a na ulicy pantofle. Na pię tach poń czoch porobił y się ogromne dziury. Nagle ogarną ł ją niepokó j; przecież nie moż e pokazać się w takim stanie w biurze rekrutacyjnym. Rano pó jdzie poszukać pantofli... ale domyś lał a się, ż e moż e ich już tam nie być. Poza tym przydał aby się jej ką piel i ś wież a sukienka. Chyba nie przeż ył aby, gdyby po tym wszystkim odmó wiono jej przyję cia do P. O. T. Ale gdzie mogł aby doprowadzić się do porzą dku? Za dnia nawet dom ciotki Marthy nie bę dzie dla niej bezpieczny, gdyż szukają cy jej ojciec mó gł by zjawić się ró wnież tam. Chyba nie wpadnę mu w rę ce z powodu gł upiej pary pantofli? - pomyś lał a z lę kiem. Znajomy policjant wró cił z herbatą w niezgrabnym dzbanku z grubego porcelitu. Był a sł aba i za sł odka, ale Margaret przyję ł a ją z wdzię cznoś cią. Odzyskał a wiarę we wł asne sił y. Pokona wszystkie problemy. Jak tylko wypije herbatę, wyjdzie z komisariatu i skieruje się do jakiejś biednej dzielnicy, gdzie znajdzie sklep z tanimi ubraniami. Ma przecież jeszcze kilka szylingó w. Kupi sobie sukienkę, parę sandał kó w i komplet czystej bielizny, po czym pó jdzie do publicznej ł aź ni, wyką pie się i przebierze. Potem bę dzie gotowa zaczą ć sł uż bę w wojsku. Jej rozważ ania przerwał jakiś hał as dobiegają cy zza drzwi. W chwilę potem do komisariatu wpadł a grupa mł odych mę ż czyzn. Wszyscy byli elegancko ubrani, niektó rzy we frakach, inni w wieczorowych garniturach. Dopiero po jakimś czasie Margaret zorientował a się, ż e cią gną ze sobą stawiają cego opó r kompana. Jeden z mę ż czyzn zaczą ł coś wykrzykiwać do siedzą cego za kontuarem sierż anta. - W porzą dku, uciszcie się! - przerwał mu rozkazują cym tonem policjant. - Nie jesteś cie na boisku, tylko w komisariacie. - Hał as nieco przycichł, ale sierż antowi to nie wystarczył o. - Jeż eli natychmiast się nie uspokoicie, wsadzę was wszystkich do paki! - rykną ł. - Zamkną ć się, rozumiecie? Mł odzień cy wreszcie umilkli i uwolnili swego wię ź nia, któ ry poprawił wymię te ubranie i obrzucił ich posę pnym spojrzeniem. Sierż ant skiną ł na ciemnowł osego chł opaka mniej wię cej w wieku Margaret. - W porzą dku. A teraz ty mi powiesz, o co to cał e zamieszanie. Mł ody mę ż czyzna wycelował oskarż ycielski palec w wię ź nia. - Ten blagier zaprosił moją siostrę do restauracji, po czym uciekł nie pł acą c rachunku! - oś wiadczył z oburzeniem w gł osie. Mó wił z wyraź nym arystokratycznym akcentem, Margaret zaś odniosł a wraż enie, ż e już go kiedyś widział a. Miał a nadzieję, ż e jej nie rozpozna; był oby jej bardzo wstyd, gdyby ktoś dowiedział się, ż e najpierw uciekł a z domu, a potem został a doprowadzona na komisariat przez policjanta. - Nazywa się Harry Marks - dodał jeszcze mł odszy chł opak w prą ż kowanym garniturze. - Trzeba go zamkną ć. Margaret przyjrzał a się z zainteresowaniem Harry'emu Marksowi. Był niezwykle przystojnym, dwudziestodwu - lub dwudziestotrzyletnim mę ż czyzną o jasnych wł osach i regularnych rysach twarzy. Znakomicie prezentował się w eleganckim dwurzę dowym garniturze, cokolwiek wymię tym w wyniku niedawnej szamotaniny. Obrzucił pogardliwym spojrzeniem swoich oskarż ycieli, po czym oś wiadczył: - Ci ludzie są pijani. - Moż e i jesteś my pijani, ale on jest oszustem i zł odziejem! - wykrzykną ł chł opak w prą ż kowanym garniturze. - Proszę, co znaleź liś my w jego kieszeni. - Rzucił coś na kontuar. - Te spinki skradziono dziś sir Simonowi Monkfordowi. - W porzą dku - odezwał się sierż ant. - Rozumiem wię c, ż e oskarż acie go o oszustwo, polegają ce na niezapł aceniu rachunku w restauracji i o kradzież. Czy coś jeszcze? Chł opak w prą ż kowanym garniturze roześ miał się szyderczo. - A co, jeszcze panu mał o? Sierż ant wycelował w niego oł ó wek. - Nie zapominaj, gdzie jesteś, synu. Być moż e urodził eś się z kieszeniami peł nymi zł ota, ale to jest posterunek policji i jeś li nie bę dziesz zachowywał się jak trzeba, to posiedzisz sobie do rana w cholernie paskudnej celi! Chł opakowi zrobił o się chyba gł upio, bo nic nie odpowiedział. Sierż ant skoncentrował uwagę na tym, któ ry przemó wił pierwszy. - Moż e pan poprzeć swoje oskarż enia jakimiś dowodami? Muszę znać nazwę i adres restauracji, nazwisko i adres pań skiej siostry, a takż e nazwisko i adres wł aś ciciela tych spinek. - Oczywiś cie. Restauracja nazywa się... - To dobrze. W takim razie, pan tu zostanie. - Wskazał palcem oskarż onego. - A pan usią dzie i poczeka. Reszta moż e iś ć do domu. - Poparł swoje sł owa machnię ciem rę ki. Wszyscy sprawiali wraż enie mocno rozczarowanych. Wielka przygoda zakoń czył a się zupeł nie nieciekawie. Przez chwilę nikt się nie poruszył. - Zmykać stą d, do jasnej cholery! - rykną ł sierż ant. Margaret jeszcze nigdy nie sł yszał a w jednym dniu tak wielu przekleń stw. Wreszcie mł odzień cy ruszyli do wyjś cia, mamroczą c coś pod nosem. - Czł owiek przyprowadza zł odzieja do komisariatu, a tam traktują go tak, jakby sam był przestę pcą! - burkną ł chł opak w prą ż kowanym garniturze. Zaczą ł zdanie jeszcze w pomieszczeniu, lecz skoń czył je przezornie za drzwiami. Sierż ant zabrał się do spisywania zeznań ciemnowł osego chł opca. Harry Marks stał przez chwilę obok nich, ale wkró tce odwró cił się, wyraź nie zniecierpliwiony. Spostrzegł szy Margaret obdarzył ją promiennym uś miechem i usiadł obok niej na ł awce. - Wszystko w porzą dku, dziewczyno? - zapytał. - Co tu porabiasz w ś rodku nocy? Margaret nie posiadał a się ze zdumienia; Harry Marks zmienił się w okamgnieniu. Zniknę ł y gdzieś jego wytworne maniery i staranny akcent, ustę pują c miejsca obcesowemu zachowaniu i akcentowi bardzo podobnemu do tego, jakim mó wił sierż ant. Tak ją to zaskoczył o, ż e przez dł uż szą chwilę nie mogł a zdobyć się na odpowiedź.
|