Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 39 страница
lnianą chusteczkę i otarł delikatnie jej mokre policzki. - A co do ciebie, mó j fircykowaty kawalerze... - zaczą ł lord Oxenford, ale nie dokoń czył, gdyż Harry bł yskawicznie zerwał się z fotela i zwró cił w jego stronę. Margaret wstrzymał a oddech, spodziewają c się najgorszego. - Nie ż yczę sobie, ż eby zwracał się pan do mnie w ten sposó b - powiedział spokojnie Harry. - Nie jestem dziewczyną, tylko dorosł ym mę ż czyzną, i jeś li obrazi mnie pan, to palnę pana w ten tł usty pysk. Oxenford nie odezwał się ani sł owem, Harry zaś odwró cił się od niego i ponownie usiadł obok dziewczyny. Margaret był a bardzo przygnę biona, ale gdzieś na dnie jej serca ż arzył a się iskierka triumfu. Powiedział a mu, ż e odchodzi, a on krzyczał na nią i sprowokował ją do pł aczu, ale nie udał o mu się jej zmusić, by zmienił a postanowienie. Udał o mu się natomiast zasiać w jej duszy ziarno niepokoju. Już minionej nocy nawiedzał y ją wą tpliwoś ci, czy zdoł a zrealizować swoje plany i czy nie wycofa się w ostatniej chwili, sparaliż owana niemoż liwym do przezwycię ż enia przeraż eniem. Kpiną i pogardą ojciec podsycił te wą tpliwoś ci tak, ż e urosł y do rozmiaró w poważ nego problemu. Nigdy w ż yciu nie zrobił a nic, co wymagał o autentycznej odwagi; czy teraz jej się to uda? Musi się udać - pomyś lał a. - Wcale nie jestem zbyt mię kka i udowodnię mu to. Ojciec zachwiał nieco jej determinacją, ale nie doprowadził do zmiany kursu. Jednak należ ał o się spodziewać, ż e jeszcze nie zrezygnował. Zerknę ł a w jego kierunku nad ramieniem Harry'ego; ojciec z ponurą miną wpatrywał się w okno. Kiedy Elizabeth sprzeciwił a się jego woli, zakazał jej powracać do rodziny. Kto wie, czy jej siostra jeszcze kiedykolwiek zobaczy swoich bliskich. Jaką okropną karę obmyś lał dla Margaret? ROZDZIAŁ 23 Diana Lovesey myś lał a ponuro o tym, ż e ż adna prawdziwa mił oś ć nie trwa zbyt dł ugo. Kiedy zakochał się w niej Mervyn, z rozkoszą speł niał każ de jej ż yczenie, im bardziej wymyś lne, tym lepiej. Był gotó w w każ dej chwili jechać do Blackpool po lody, iś ć z nią do kina albo rzucić wszystko i lecieć do Paryż a. Uwielbiał odwiedzać z nią wszystkie sklepy w Manchesterze w poszukiwaniu apaszki w niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju odcieniu morskiej wody, nie miał nic przeciwko temu, gdy w poł owie koncertu dochodził a do wniosku, ż e czuje się zmę czona i postanawiał a wracać do domu, wstawał wraz z nią o pią tej rano, kiedy akurat miał a taki kaprys, i szedł na herbatę do baru dla robotnikó w. Jednak wkró tce po ś lubie zaczą ł się zmieniać. Rzadko odmawiał jej czegokolwiek, ale doś ć szybko przestał znajdować przyjemnoś ć w zaspokajaniu jej kaprysó w. Zachwyt ustą pił miejsca tolerancji, potem zniecierpliwieniu, a wreszcie, pod sam koniec, wrę cz pogardzie. Teraz zastanawiał a się, czy jej stosunki z Markiem uł oż ą się wedł ug tego samego schematu. Przez cał e lato był jej niewolnikiem, teraz jednak, zaledwie w kilka dni po podję ciu decyzji o wspó lnej ucieczce, coś się popsuł o. Tak bardzo mieli siebie dosyć, ż e nawet spali osobno! Co prawda w ś rodku nocy, kiedy rozpę tał a się burza i samolot podskakiwał jak dziki koń, niewiele brakował o, by Diana zapomniał a o swojej dumie i wś lizgnę ł a się do koi Marka. Nie mogł a jednak znieś ć myś li o takim upokorzeniu, leż ał a wię c bez ruchu z zamknię tymi oczami, pewna, ż e za chwilę umrze. Miał a nadzieję, ż e on przyjdzie do niej, lecz Mark okazał się ró wnie uparty jak ona, co napeł nił o ją jeszcze wię kszą wś ciekł oś cią. Rano prawie się do siebie nie odzywali. Diana obudził a się na kró tko przed wodowaniem w Botwood, a kiedy wstał a, Mark był już na brzegu wraz z innymi pasaż erami i zał ogą. Teraz siedzieli naprzeciwko siebie w usytuowanych przy przejś ciu fotelach, udają c zaję tych ś niadaniem. Wyglą dał o to jednak w ten sposó b, ż e ona przesuwał a po talerzu kilka truskawek, on zaś skubał grzankę, rozsypują c okruchy na tacy. Diana wł aś ciwie nie wiedział a, dlaczego tak bardzo rozgniewał a ją wiadomoś ć, ż e Mervyn zajmuje wraz z Nancy Lenehan apartament dla nowoż eń có w. Spodziewał a się chyba, ż e Mark bę dzie podzielał jej uczucia i spró buje ją pocieszyć, ale on tylko zarzucił jej, ż e nadal kocha Mervyna. Jak mó gł coś takiego powiedzieć, szczegó lnie po tym, kiedy rzucił a wszystko, by uciec z nim do Ameryki! Rozejrzał a się dookoł a. Po prawej stronie księ ż na Lavinia i Lulu Bell prowadził y bezsensowną rozmowę; w nocy ż adna nie zmruż ył a oka, w zwią zku z czym obie był y bardzo wyczerpane. Po drugiej stronie kabiny jedli w milczeniu ś niadanie Ollis Field i jego podopieczny, Frankie Gordino. Gordino był przykuty kajdankami do porę czy fotela. Wszyscy sprawiali wraż enie znuż onych i nie w sosie. To był a mę czą ca noc. Steward zebrał tace i talerze. Księ ż na Lavinia narzekał a, ż e jej jajecznica był a nie dosmaż ona, a bekon zanadto uwę dzony. Steward zaproponował kawę, lecz Diana nie miał a na nią ochoty. Pochwycił a spojrzenie Marka i spró bował a się uś miechną ć. Przyglą dał się jej ponuro. - Dzisiaj jeszcze nie odezwał eś się do mnie ani sł owem. - Dlatego, ż e wydajesz się bardziej zainteresowana Mervynem niż mną! Nagle opadł a z niej cał a zł oś ć. Moż e miał powody, by odczuwać zazdroś ć? - Wybacz mi, Mark... - szepnę ł a. - Jesteś jedynym mę ż czyzną, na któ rym mi zależ y, moż esz mi wierzyć. Wycią gną ł rę kę i dotkną ł jej dł oni. - Naprawdę? - Tak. Czuję się okropnie. Zachowywał am się jak idiotka. Pogł askał ją po rę ce. - Najdroż sza... - Spojrzał a mu z bliska w oczy i ku swemu zdumieniu przekonał a się, ż e są wypeł nione ł zami. - Boję się, ż e mnie opuś cisz. Nie spodziewał a się tego. Był a wstrzą ś nię ta. Nigdy nie przyszł o jej na myś l, ż e on mó gł by bać się, iż ją utraci. - Jesteś tak urocza i atrakcyjna, ż e mogł abyś mieć każ dego mę ż czyznę na ś wiecie, i wprost trudno mi uwierzyć, ż e wybrał aś wł aś nie mnie. Cał y czas obawiam się, ż e w pewnej chwili uś wiadomisz sobie pomył kę i zajmiesz się kimś innym. To wyznanie ogromnie ją wzruszył o. - Jesteś najwspanialszym mę ż czyzną na ś wiecie. Dlatego zakochał am się w tobie. - Naprawdę nie zależ y ci na Mervynie? Zawahał a się przez uł amek sekundy, lecz jemu to wystarczył o. - A wię c jednak ci zależ y - powiedział z goryczą. W jaki sposó b mogł a mu to wytł umaczyć? Nie kochał a już Mervyna, ale on nadal miał nad nią coś w rodzaju wł adzy. - Nie jest tak, jak myś lisz - powiedział a bezradnie. Mark cofną ł rę kę. - W takim razie oś wieć mnie. Powiedz mi, jak jest naprawdę. W tej samej chwili do kabiny wszedł Mervyn. Rozejrzał się, dostrzegł Dianę i natychmiast podszedł do niej. - A wię c tu jesteś. Ogarną ł ją niepokó j. Czego od niej chce? Czy jest zdenerwowany? Miał a nadzieję, ż e nie urzą dzi ż adnej sceny. Spojrzał a na Marka. Miał bladą, napię tą twarz. - Posł uchaj, Lovesey - powiedział, nabrawszy gł ę boko w pł uca powietrza - nie chcemy nastę pnej kł ó tni, wię c moż e poszedł byś stą d sobie? Mervyn nie zwró cił na niego najmniejszej uwagi. - Musimy porozmawiać - oznajmił ż onie. Diana przyjrzał a mu się uważ nie. „Rozmowa” z Mervynem sprowadzał a się zwykle do jego monologu, któ ry czasem przybierał wrę cz formę oracji. Nie dostrzegł a ż adnych oznak gniewu ani wzburzenia. Przeciwnie - odniosł a wraż enie, ż e Mervyn jest trochę zakł opotany. Zaintrygował o ją to. - Nie ż yczę sobie ż adnych awantur - odparł a ostroż nie. - Nie bę dzie awantury, obiecuję. - W takim razie dobrze. Mervyn usiadł obok niej i spojrzał na Marka. - Czy ma pan coś przeciwko temu, ż ebyś my zostali na chwilę sami? - Oczywiś cie, ż e tak! - odparł Mark zaczepnym tonem. Obaj zawiś li wzrokiem na jej ustach. Zrozumiał a, ż e decyzja należ y do niej. Szczerze mó wią c wolał aby zostać z Mervynem sam na sam, ale gdyby to powiedział a, boleś nie dotknę ł aby Marka. Nie mogł a się zdecydować, po któ rej stronie powinna się opowiedzieć. Wreszcie podję ł a decyzję. - Opuś cił am Mervyna i teraz jestem z Markiem. Muszę być wobec niego lojalna. - Mó w, Mervyn - zwró cił a się do mę ż a. - Jeś li nie moż esz powiedzieć tego przy Marku, to ja też nie chcę tego sł yszeć. Wyraź nie go to zaskoczył o. - Jak sobie ż yczysz - odparł z wyraź ną irytacją, ale natychmiast opanował się i odzyskał spokó j. - Zastanawiał em się nad ró ż nymi rzeczami, któ re powiedział aś. Przede wszystkim o mnie. Jak to przestał em się tobą interesować i jak bardzo był aś nieszczę ś liwa. Umilkł. Diana nie odzywał a się ani sł owem. To był o zupeł nie do niego niepodobne. Czyż by szykował jaką ś niespodziankę? - Chciał em ci powiedzieć, ż e jest mi ogromnie przykro. Nie potrafił a ukryć zdumienia. Widział a, ż e mó wi zupeł nie serio. Co spowodował o tę zmianę? - Bardzo pragną ł em, abyś był a szczę ś liwa - cią gną ł Mervyn. - Począ tkowo nie myś lał em o niczym innym. Nigdy nie chciał em cię unieszczę ś liwić. To ź le, ż e tak się stał o. Zasł ugujesz na szczę ś cie dla siebie, ponieważ dajesz je innym. Wystarczy, ż e wejdziesz do pokoju, a ludzie od razu zaczynają się uś miechać. Oczy zaszł y jej ł zami. Mervyn miał rację; ludzie uwielbiali na nią patrzeć. - Unieszczę ś liwianie cię to ogromny grzech. Już nigdy wię cej tego nie zrobię. Czy on chce obiecać, ż e bę dzie dla mnie dobry? - pomyś lał a z niepokojem. - Czy zacznie bł agać, ż ebym do niego wró cił a? - Nie wró cę do ciebie - powiedział a, uprzedzają c jego ewentualne pytanie. Puś cił to mimo uszu. - Czy jesteś szczę ś liwa z Markiem? - zapytał. Skinę ł a gł ową. - Czy on bę dzie dla ciebie dobry? - Tak. Jestem tego pewna. - Zabraniam ci mó wić o mnie tak, jakby mnie tu nie był o! - warkną ł Mark. Diana wzię ł a go za rę kę. - Kochamy się - powiedział a, patrzą c Mervynowi prosto w oczy. - Aha. - Po raz pierwszy od począ tku rozmowy na jego twarzy pojawił się cień pogardliwego uś miechu, ale znikną ł tak prę dko, ż e Diana nie zdą ż ył a nabrać pewnoś ci, co ten grymas miał naprawdę oznaczać. - Tak, chyba ci wierzę. Czyż by zamierzał ustą pić? To był o do niego zupeł nie niepodobne. Jak wiele wspó lnego z jego zaskakują cym przeistoczeniem miał a ta atrakcyjna wdowa? - Czy to pani Lenehan kazał a ci porozmawiać ze mną? - zapytał a podejrzliwie Diana. - Nie, choć wie, co mam ci do powiedzenia. - W takim razie poś piesz się i wykrztuś to wreszcie! - ponaglił go Mark. Mervyn zmarszczył brwi. - Spokojnie, chł opcze. Diana wcią ż jeszcze jest moją ż oną. - Nie masz już do niej ż adnych praw; wię c nie staraj się stwarzać wraż enia, ż e jest inaczej - odparował Mark. - I nie nazywaj mnie chł opcem, dziadku. - Daj spokó j - poprosił a Diana. - Mervyn, jeś li chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, to zró b to zamiast prowokować kł ó tnie. - Już dobrze, dobrze. - Wzią ł gł ę boki oddech. - Nie chcę stać wam na drodze. Poprosił em, byś do mnie wró cił a, a ty odmó wił aś. Jeś li są dzisz, ż e ten typek zdoł a mnie zastą pić i uczynić cię szczę ś liwą, to powodzenia. Ż yczę wam jak najlepiej. - Umilkł i spojrzał najpierw na nią, potem zaś na niego. - To wszystko. Zapadł a cisza. Wreszcie Mark otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Diana nie pozwolił a mu dojś ć do gł osu. - Ty przeklę ty hipokryto! - Przejrzał a zamysł mę ż a, lecz nawet ją samą zdumiał a gwał townoś ć jej reakcji. - Jak ś miesz! - Jak to? - wykrztusił zaskoczony Mervyn. - O co... - Co to za bzdury z tym „niestawaniem nam na drodze”? I nie ż ycz nam powodzenia z taką miną, jakby to był o dla ciebie nie wiadomo jakie poś wię cenie! Zbyt dobrze cię znam, Mervynie Lovesey: potrafisz zrezygnować z czegoś tylko wtedy, kiedy już ci na tym nie zależ y. - Zdawał a sobie sprawę, ż e wszyscy pasaż erowie siedzą cy w kabinie przysł uchują się z ż ywym zainteresowaniem, ale był a zbyt wś ciekł a, ż eby zwracać na to uwagę. - Doskonale wiem, co zamierzasz. Dziś w nocy przespał eś się z tą wdową, prawda? - Nie! - Nie? - Przyjrzał a mu się uważ nie. Chyba mó wił prawdę. - Ale niewiele brakował o, zgadza się? - Natychmiast poznał a po wyrazie jego twarzy, ż e tym razem trafił a w dziesią tkę. - Zadurzył eś się w niej, ona cię polubił a, wię c już mnie nie potrzebujesz, czy tak? Przyznaj, ż e o to wł aś nie chodzi! - Nic takiego nie powiem, bo... - Bo nie masz odwagi zdobyć się na uczciwoś ć. Ja jednak znam prawdę, a wszyscy inni, któ rzy lecą tym samolotem, podejrzewają, jak ona wyglą da. Zawiodł am się na tobie, Mervyn. Myś lał am, ż e okaż esz się silniejszy. Wyraź nie go tym ubodł a. - Silniejszy? - Otó ż to. Ty jednak wymyś lił eś ż ał osną historyjkę o tym, ż e postanowił eś usuną ć nam się z drogi. Nie tylko jesteś sł abeuszem, ale cierpisz też na rozmię kczenie mó zgu. Nie urodził am się wczoraj. Nie uda ci się tak ł atwo mnie oszukać. - W porzą dku, w porzą dku! - odparł, unoszą c rę ce w obronnym geś cie. - Zaproponował em ci pokó j, ty zaś odrzucił aś moją ofertę. Ró b, co uważ asz za stosowne. - Wstał z fotela. - Na podstawie tego, co mó wisz, moż na by pomyś leć, ż e to ja uciekł em za granicę z kochanką. Daj mi znać, kiedy się pobierzecie. Przyś lę ci w prezencie nó ż do ryb. Z tymi sł owami wyszedł z kabiny. - Dż entelmen! - prychnę ł a Diana. Rozejrzał a się dokoł a. Księ ż na Lavinia poś piesznie odwró cił a wzrok, Lulu Bell uś miechnę ł a się, Ollis Field zmarszczył z dezaprobatą brwi, a Frankie Gordino gwizdną ł cicho i mrukną ł: - Ale temperament! Wreszcie spojrzał a na Marka, niepewna, jak zareagował na sł owa Mervyna i jej wybuch. Ku swemu zdziwieniu stwierdził a, ż e Mark uś miecha się szeroko. Jego uś miech okazał się zaraź liwy, gdyż w nastę pnej chwili stwierdził a, ż e ona takż e ś mieje się do niego. - Co w tym takiego zabawnego? - zapytał a, zanoszą c się ś miechem. - Był aś wspaniał a - odparł. - Jestem z ciebie dumny. I zadowolony. - Dlaczego? - Bo chyba po raz pierwszy w ż yciu nie cofnę ł aś się, tylko postawił aś na swoim. Czy tak rzeczywiś cie był o? Chyba tak. - Zdaje się, ż e masz rację - przyznał a. - Już się go nie boisz, prawda? Zastanowił a się przez chwilę. - Rzeczywiś cie, już nie. - Czy zdajesz sobie sprawę, co to znaczy? - To znaczy, ż e się go nie boję. - O wiele wię cej. To znaczy, ż e go już nie kochasz. - Naprawdę? - zapytał a niepewnie. Usił ował a sobie wmó wić, ż e przestał a kochać Mervyna wieki temu, lecz kiedy zajrzał a do swego serca, musiał a przyznać, ż e wcale tak nie był o. Przez cał e lato, nawet wtedy, kiedy go zwodził a i oszukiwał a, pozostawał a pod jego urokiem. Nawet teraz miał jeszcze nad nią wł adzę, do tego stopnia, ż e niewiele brakował o, by zrezygnował a z zamiaru ucieczki i wró cił a do niego. W tej chwili jednak o niczym takim nie mogł o już być mowy. - Jak byś zareagował a, gdyby teraz wypadł przez okno? - zapytał Mark. - A czemu w ogó le miał oby mnie to obchodzić? - odparł a bez zastanowienia. - Widzisz? Parsknę ł a ś miechem. - Masz rację - przyznał a. - Już po wszystkim. ROZDZIAŁ 24 W miarę jak Clipper zniż ał lot, schodzą c do wodowania w zatoce Shediac, Harry'ego drę czył y coraz wię ksze wą tpliwoś ci, czy powinien ukraś ć klejnoty lady Oxenford. Winę za taki stan rzeczy ponosił a Margaret. Perspektywa spę dzenia z nią nocy w hotelu Waldorf i ś niadania zjedzonego wspó lnie w ł ó ż ku był a warta wię cej niż jakiekolwiek drogie kamienie. Harry jednak cieszył się ró wnież na myś l o tym, ż e mogliby pojechać razem do Bostonu i wynają ć mieszkania w tym samym budynku. Miał by wtedy szansę pomó c jej się usamodzielnić, a przy okazji poznać ją nieco bliż ej. Zapał dziewczyny okazał się zaraź liwy; Harry'emu udzielił o się jej radosne oczekiwanie na począ tek prostego, wspó lnego ż ycia. Gdyby jednak ukradł klejnoty jej matki, wszystko uległ oby zmianie. Shediac stanowił o ostatni przystanek przed Nowym Jorkiem. Musi szybko podją ć decyzję, gdyż tutaj bę dzie miał ostatnią szansę na to, by dostać się do luku bagaż owego. Wcią ż usił ował znaleź ć jakiś sposó b, by zdobyć drogocenną biż uterię nie tracą c jednocześ nie dziewczyny. Przede wszystkim, czy Margaret dowiedział aby się kiedykolwiek, ż e dokonał kradzież y? Lady Oxenford odkryje stratę w chwili, gdy rozpakuje bagaż e, prawdopodobnie w hotelu Waldorf. Nikt jednak nie bę dzie w stanie stwierdzić, kiedy zniknę ł y klejnoty - w czasie lotu, przed nim czy po nim. Oczywiś cie Margaret wie, ż e Harry jest zł odziejem, i na pewno by go podejrzewał a, ale chyba uwierzył aby mu, gdyby wyparł się udział u w tej aferze? Chyba tak. Co potem? Potem ż yliby w ubó stwie w Bostonie, mają c w banku sto tysię cy dolaró w! Ale to nie trwał oby dł ugo. Margaret z pewnoś cią znalazł aby jakiś sposó b, by wró cić do Anglii i wstą pić do kobiecych oddział ó w pomocniczych, on zaś pojechał by do Kanady i został wojskowym pilotem. Wojna potrwa jeszcze najwyż ej rok lub dwa, moż e trochę dł uż ej. Kiedy dobiegnie koń ca, Harry podejmie pienią dze z banku, kupi ten wiejski domek, Margaret wró ci z Europy, zamieszka z nim i... bę dzie chciał a wiedzieć, ską d wzią ł na to pienią dze. Prę dzej czy pó ź niej bę dzie musiał powiedzieć jej o wszystkim. Z dwojga zł ego lepiej pó ź niej niż prę dzej. Powinien wymyś lić jaką ś wymó wkę, któ ra pozwolił aby mu zostać w Shediac na pokł adzie samolotu. Nie moż e powiedzieć jej, ż e ź le się czuje, bo wtedy ona takż e zostanie, a to zniweczył oby jego plany. Musi mieć pewnoś ć, ż e Margaret zeszł a wraz z innymi na lą d i zostawił a go samego. Spojrzał na nią przez szerokoś ć przejś cia mię dzy fotelami. Wł aś nie wcią gnę ł a mocno brzuch, by zapią ć pas. Oczami wyobraź ni ujrzał ją siedzą cą w tej samej pozie, ale zupeł nie nagą, z piersiami rysują cymi się wyraź nie na tle jasnych kwadrató w okien, kę pką kasztanowych wł osó w wył aniają cą się spomię dzy ud i dł ugimi nogami wpartymi w podł ogę. Musiał bym być gł upcem, ż eby ryzykować jej utratę w zamian za garś ć rubinó w - pomyś lał. Ale to nie był a garś ć zwykł ych rubinó w, tylko Komplet Delhijski, wart co najmniej sto tysię cy w gotó wce, dzię ki któ remu Harry mó gł by stać się tym, kim chciał zawsze być - dż entelmenem prowadzą cym wygodne, pozbawione finansowych kł opotó w ż ycie. Mimo to zastanawiał się, czyby jej wszystkiego nie wyznać: „Chcę ukraś ć biż uterię twojej matki. Mam nadzieję, ż e nie masz nic przeciwko temu? ” A ona na to: „Dobry pomysł, ta stara krowa nie zrobił a nic, ż eby na nią zapracować.” Nie, Margaret na pewno nie zareagował aby w taki sposó b. Co prawda uważ ał a, ż e ma radykalne poglą dy i wierzył a w koniecznoś ć ponownego rozdział u dó br materialnych, ale jej przekonania nie wykraczał y poza granice teorii. Był aby wstrzą ś nię ta do gł ę bi, gdyby naprawdę spró bował pozbawić jej rodzinę czę ś ci mają tku. Odczuł aby to jako druzgocą cy cios, co z pewnoś cią wpł ynę ł oby na zmianę uczuć, jakie do niego ż ywił a. Zauważ ył a, ż e się jej przyglą da, i uś miechnę ł a się ciepł o. Odpowiedział jej uś miechem, po czym szybko odwró cił wzrok i spojrzał w okno. Maszyna zbliż ał a się do zatoki w kształ cie podkowy; na brzegu rozsiadł o się kilka niewielkich osad. Dokoł a rozcią gał y się pola uprawne. W pewnej chwili Harry dostrzegł linię kolejową, któ rej odgał ę zienie się gał o aż do koń ca wysunię tego daleko w morze nabrzeż a, przy któ rym stał o sporo statkó w ró ż nej wielkoś ci oraz jeden hydroplan. Na wschó d od nabrzeż a zaczynał y się szerokie piaszczyste plaż e, wś ró d wydm zaś stał y mał e letnie domki. Harry pomyś lał, jak przyjemnie musi być mieszkać latem w takim domku blisko morza. Ja też bę dę mó gł sobie na to pozwolić. Przecież już wkró tce stanę się bogaty! - powtarzał sobie. Kadł ub samolotu zetkną ł się ł agodnie z powierzchnią wody. Harry prawie wcale nie odczuwał niepokoju; zdą ż ył już nabrać nieco doś wiadczenia. - Któ ra godzina, Percy? - zapytał. - Jedenasta czasu lokalnego. Mamy godzinę spó ź nienia. - A jak dł ugo bę dzie trwał postó j? - Też godzinę. W Shediac zastosowano nową metodę dokowania. Do Clippera zbliż ył się mał y holownik i wprowadził go do pł ywają cego doku, poł ą czonego z lą dem metalowym trapem. Stanowił o to ogromne uł atwienie dla Harry'ego. Na poprzednich postojach pasaż erowie byli przewoż eni na brzeg ł odzią, co oznaczał o, ż e istniał a tylko jedna szansa zejś cia na lą d. Harry usił ował znaleź ć jakiś pretekst, któ ry pozwolił by mu zostać na pokł adzie, ale teraz mó gł po prostu powiedzieć Margaret, ż eby poszł a pierwsza, a on doł ą czy do niej za kilka minut. Steward otworzył zewnę trzne drzwi, pasaż erowie zaś zaczę li wkł adać pł aszcze i kapelusze. Cał a rodzina Oxenford podniosł a się z miejsc, podobnie jak Clive Membury, któ ry podczas cał ego lotu wł aś ciwie nie odezwał się ani sł owem, jeś li nie liczyć dł ugiej i poważ nej rozmowy z baronem Gabonem. Harry nadal zastanawiał się, o czym ci dwaj mę ż czyź ni mogli wtedy dyskutować. Teraz jednak niecierpliwie odsuną ł te myś li na bok i skoncentrował się na
|