Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 43 страница
Pasaż erowie domyś lali się tylko tyle, ż e policja odkrył a, iż posł ugiwał się skradzionym paszportem. Margaret nie wiedział a, jak do tego doszł o, ale teraz nie miał o to ż adnego znaczenia. Duż o istotniejsza był a odpowiedź na pytanie, co z nim zrobią, jeś li go zł apią. Prawdopodobnie odeś lą do Anglii, gdzie albo zostanie wsadzony do wię zienia za kradzież tych gł upich spinek, albo wcielony do armii. W jaki sposó b uda jej się wtedy go odnaleź ć? Jednak, o ile był o jej wiadomo, na razie jeszcze Harry'ego nie schwytali. Po raz ostatni widzieli się w Shediac, kiedy szedł do ł azienki. Czyż by przygotowywał się do ucieczki? Moż e już wtedy wiedział, ż e grozi mu niebezpieczeń stwo. Dokł adne przeszukanie samolotu nie przyniosł o ż adnych rezultató w, z czego wynikał o, ż e Harry'emu udał o się wysią ś ć, ale gdzie był teraz? Czy szedł wą ską drogą prowadzą cą przez las, starają c się zatrzymać jakiś samochó d? A moż e udał o mu się dostać na pokł ad rybackiego kutra? Bez wzglę du na to, jak wyglą dał a prawda, Margaret drę czył o tylko jedno pytanie: czy jeszcze kiedykolwiek go zobaczę? Powtarzał a sobie bez przerwy, ż e nie powinna poddawać się zwą tpieniu. Strata Harry'ego był a bardzo bolesna, ale miał a przecież jeszcze Nancy Lenehan, w któ rej mogł a znaleź ć oparcie. Ojcu na pewno nie uda się jej powstrzymać. Był przegranym czł owiekiem, banitą, i nie mó gł już jej do niczego zmusić. Nadal jednak obawiał a się, ż e zaatakuje jak ranne zwierzę i ostatkiem sił dokona nieodwracalnych zniszczeń. Gdy tylko samolot przestał się wznosić, rozpię ł a pas i poszł a na tył maszyny, by porozmawiać z Nancy Lenehan. Stewardzi nakrywali w saloniku do obiadu. Nieco dalej, w kabinie numer cztery, Ollis Field i Frank Gordon siedzieli obok siebie skuci razem kajdankami. Margaret dotarł a do ostatniej kabiny, po czym zapukał a do drzwi apartamentu dla nowoż eń có w. Nikt nie odpowiedział. Zapukał a ponownie, a nastę pnie otworzył a drzwi. Apartament był pusty. Serce zmroził jej lodowaty strach. Moż e Nancy poszł a do ł azienki, ale gdzie w takim razie podział się pan Lovesey? Gdyby udał się na pokł ad nawigacyjny albo do mę skiej toalety, Margaret spotkał aby go po drodze albo zauważ ył aby, jak przechodził przez jej kabinę. Przez dł uż szą chwilę stał a w otwartych drzwiach i ze zmarszczonymi brwiami rozglą dał a się po pomieszczeniu, jakby podejrzewał a, ż e oboje gdzieś się schowali, lecz nie mogł a dostrzec ż adnego miejsca, któ re mogł oby posł uż yć za kryjó wkę. W kabinie są siadują cej z apartamentem i damską ł azienką siedzieli brat Nancy, Peter, i jeszcze jakiś mę ż czyzna. - Gdzie jest pani Lenehan? - spytał a Margaret. - Postanowił a wysią ś ć w Shediac - odparł Peter. - Jak to? - wykrztusił a z najwyż szym trudem. - Ską d pan wie? - Powiedział a mi. - Ale dlaczego? - zapytał a pł aczliwie dziewczyna. - Dlaczego to zrobił a? - Nie mam poję cia - rzekł lodowatym tonem. - Nie tł umaczył a mi się. Poprosił a tylko, ż ebym poinformował kapitana, ż e nie weź mie udział u w ostatnim etapie podró ż y. Zdawał a sobie doskonale sprawę, ż e zachowuje się co najmniej niegrzecznie, ale nie mogł a powstrzymać cisną cych się jej na usta pytań. - A doką d pojechał a? Peter wzią ł do rę ki gazetę leż ą cą obok niego na fotelu. - Nie mam poję cia - powtó rzył, po czym pogrą ż ył się w lekturze. Margaret był a zdruzgotana. Jak Nancy mogł a zrobić jej coś takiego? Przecież wiedział a, jak wielką wagę przykł adał a Margaret do obiecanej pomocy. Na pewno nie zniknę ł aby bez choć by sł owa wyjaś nienia. Utkwił a w Peterze ostre spojrzenie. Wydawał o jej się, ż e brat Nancy ma niezbyt wyraź ną minę, a poza tym nieco zbyt nerwowo reagował na jej pytania. - Nie wierzę panu - powiedział a bez zastanowienia, a nastę pnie wstrzymał a oddech, czekają c, co się stanie. Peter poczerwieniał, ale nie oderwał wzroku od gazety. - Odziedziczył aś maniery po swoim ojcu, mł oda damo - odparł. - Był bym wdzię czny, gdybyś zechciał a zostawić mnie w spokoju. Dla dziewczyny był o to jak uderzenie w twarz. Poró wnanie z ojcem stanowił o dla niej najgorszą obelgę. Odwró cił a się bez sł owa, walczą c z napł ywają cymi do oczu ł zami. W kabinie numer cztery zauważ ył a Dianę Lovesey, pię kną ż onę Mervyna. Wszystkich pasaż eró w pasjonował rozgrywają cy się na ich oczach dramat, w któ rym gł ó wne role grali mą ż i uciekają ca przed nim ż ona, potem zaś z rozbawieniem komentowali fakt, ż e Mervyn i Nancy byli zmuszeni zamieszkać razem w apartamencie dla nowoż eń có w. Margaret przyszł o do gł owy, ż e Diana moż e wiedzieć, co stał o się z jej mę ż em. Rzecz jasna, niezrę cznie był o o to pytać, ale takie wzglę dy przestał y już mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Usiadł a obok Diany i zapytał a: - Przepraszam bardzo, ale czy nie wie pani, co się stał o z panem Loveseyem i panią Lenehan? Diana spojrzał a na nią ze zdziwieniem. - Dlaczego miał oby się coś stać? Przecież są w apartamencie dla nowoż eń có w. - Nie. W ogó le nie ma ich na pokł adzie. - Naprawdę? - Diana najwyraź niej był a nie tylko zdumiona, ale wrę cz wstrzą ś nię ta. - Spó ź nili się na samolot? - Brat Nancy twierdzi, ż e zrezygnował a z dalszego lotu, ale ja mu nie wierzę. - Ż adne z nich nic mi nie mó wił o. Margaret spojrzał a pytają co na towarzysza Diany. - Ani tym bardziej mnie - powiedział Mark. - Mam nadzieję, ż e nic im się nie stał o... - szepnę ł a Diana z wyraź nym niepokojem. - Co przez to rozumiesz, kochanie? - zapytał Mark. - Nie wiem. Po prostu mam nadzieję, ż e nic im nie jest. Margaret skinę ł a gł ową. - Nie ufam jej bratu. Wyglą da na nieuczciwego czł owieka. - Nawet jeś li macie rację, to wą tpię, czy moż emy coś zrobić, dopó ki jesteś my w powietrzu - powiedział Mark. - Poza tym... - Wiem, wiem! - przerwał a mu zirytowana Diana. - Nie powinnam się nim tak bardzo przejmować. Ale przez pię ć lat był moim mę ż em, wię c chyba nic dziwnego, ż e się niepokoję, prawda? - Zał oż ę się, ż e w Port Washington bę dzie na nas czekał a jakaś wiadomoś ć. - Mam nadzieję. Steward dotkną ł lekko ramienia Margaret. - Podano lunch, lady Margaret. Pani rodzina siedzi już przy stole. - Dzię kuję. Nie był a ani trochę gł odna, ale od tych dwojga i tak nie dowiedział aby się nic wię cej. - Jest pani przyjació ł ką pani Lenehan? - zapytał a Diana, kiedy dziewczyna wstał a z miejsca. - Miał am u niej pracować - odparł a Margaret z goryczą, po czym odwró cił a się szybko, przygryzają c dolną wargę. Rodzice i Percy siedzieli już w jadalni, na stole zaś pojawił o się pierwsze danie: koktajl przyrzą dzony ze ś wież ych homaró w z Shediac. - Przepraszam za spó ź nienie - powiedział a odruchowo Margaret, zajmują c swoje miejsce. Ojciec tylko spojrzał na nią z odrazą. Nie mogł a zmusić się, by cokolwiek przeł kną ć. Najchę tniej oparł aby gł owę na stole i wybuchnę ł a pł aczem. Harry i Nancy opuś cili ją bez sł owa wyjaś nienia. Znalazł a się znowu w punkcie wyjś cia, bez ź ró dł a dochodó w i bez przyjació ł, któ rzy mogliby jej pomó c. Nie mogł a się z tym pogodzić. Tak bardzo starał a się brać przykł ad z Elizabeth i wszystko dokł adnie zaplanować, a tymczasem cał y jej plan legł w gruzach. Stewardzi zabrali koktajl, przynieś li natomiast cynaderki. Margaret przeł knę ł a odrobinę, po czym poł oż ył a ł yż kę obok talerza. Był a zmę czona i podenerwowana, bolał a ją gł owa i zupeł nie nie miał a apetytu. Superluksusowy Clipper coraz bardziej przypominał wię zienie. Podró ż trwał a już prawie dwadzieś cia siedem godzin. Margaret marzył a o prawdziwym ł ó ż ku z mię kkim materacem i mnó stwem poduszek, w któ rym mogł aby spać bez przerwy przez tydzień. Inni takż e odczuwali wyraź ne napię cie. Matka był a blada i wyglą dał a na zmę czoną, ojciec miał potę ż nego kaca, Percy zaś zachowywał się jak ktoś, kto wypił zbyt duż o mocnej kawy - poruszał się nerwowo i bez przerwy obrzucał ojca wrogimi spojrzeniami. Należ ał o się obawiać, ż e wkró tce zrobi coś, co stanie się przyczyną poważ nych kł opotó w. Na gł ó wne danie był a do wyboru smaż ona sola w sosie kardynalskim lub pieczeń. Margaret nie miał a ochoty ani na jedno, ani na drugie, ale ostatecznie zamó wił a rybę. Otrzymał a ją z ziemniakami i brukselką, a dodatkowo poprosił a Nicky'ego o kieliszek biał ego wina. Wcią ż myś lał a o czekają cej ją ponurej przyszł oś ci. Zamieszka z rodzicami w hotelu Waldorf, ale wieczorem Harry nie wś lizgnie się do jej pokoju. Bę dzie leż ał a sama w ł ó ż ku, na pró ż no czekają c na niego. Nazajutrz pó jdzie z matką po sprawunki, a potem wszyscy przeniosą się do Connecticut. Rodzice nie pytają c jej o zdanie zapiszą ją do klubu jeź dzieckiego i tenisowego, matka bł yskawicznie utworzy wokó ł niej „wł aś ciwy” krą g towarzyski, a „odpowiedni” chł opcy bę dą przychodzić na przyję cia, przejaż dż ki konne lub mecze tenisa. Czy zdoł a spokojnie brać w tym wszystkim udział wiedzą c, ż e jej kraj toczy w tym czasie wojnę? Im dł uż ej o tym myś lał a, tym wię ksze odczuwał a przygnę bienie. Na deser moż na był o zaż yczyć sobie szarlotkę z bitą ś mietaną lub lody z polewą czekoladową. Margaret zamó wił a lody i zjadł a je cał e. Ojciec zaż ą dał brandy do kawy, po czym chrzą kną ł znaczą co. Oznaczał o to, ż e ma zamiar wygł osić przemowę. Czyż by chciał przeprosić za swoje wczorajsze skandaliczne zachowanie? Niemoż liwe. - Twoja matka i ja rozmawialiś my na twó j temat - zaczą ł. - Jakbym był a nieposł uszną pokojó wką! - parsknę ł a Margaret. - Jesteś nieposł usznym dzieckiem, kochanie - odparł a matka. - Mam dziewię tnaś cie lat, a od sześ ciu lat regularnie miesią czkuję, wię c chyba już nie jestem dzieckiem? - Cicho bą dź! - ofuknę ł a ją z oburzeniem matka. - Już sam fakt, ż e ś miesz uż ywać takich sł ó w w obecnoś ci wł asnego ojca dowodzi, ż e jeszcze nie jesteś dorosł a. Margaret wzruszył a z rezygnacją ramionami. - Poddaję się. Nigdy nie uda mi się z wami wygrać. - Twoje nieodpowiedzialne zachowanie potwierdza sł usznoś ć wnioskó w, do jakich doszliś my - podją ł ojciec. - Nie moż emy dopuś cić do tego, ż ebyś prowadził a normalne ż ycie towarzyskie w gronie ludzi należ ą cych do tej samej warstwy co ty. - Dzię ki Bogu! Percy wybuchną ł gł oś nym ś miechem. Ojciec spiorunował go wzrokiem, ale kiedy się ponownie odezwał, jego sł owa był y skierowane do có rki. - Zastanawialiś my się nad miejscem, gdzie moż na by cię wysł ać i gdzie nie miał abyś najmniejszej moż liwoś ci popeł niania gł upstw. - Braliś cie pod uwagę klasztor? Nie był przyzwyczajony do tego, by mu cią gle przerywano, ale jakoś zapanował nad gniewem. - Postę pują c w ten sposó b na pewno nie poprawisz swojej sytuacji. - Nie poprawię? A jak mogł abym ją poprawić? Przecież kochani rodzice decydują o mojej przyszł oś ci, mają c na wzglę dzie wył ą cznie dobro swego dziecka. Czy wolno mi wymagać czegoś wię cej? Ku jej zaskoczeniu z oczu matki popł ynę ł y ł zy. - Jesteś bardzo okrutna, Margaret - szepnę ł a, ocierają c je skrajem chusteczki. Widok pł aczą cej matki w jednej chwili zburzył wszystkie bastiony obronne, jakie dziewczyna zdą ż ył a wznieś ć wokó ł swego serca. - Co mam zrobić, mamo? - zapytał a potulnie. Odpowiedzi udzielił jej jednak ojciec. - Zamieszkasz z ciotką Clare, któ ra ma dom w stanie Vermont. Bę dziesz mieszkał a w gó rach, z dala od ludzi, któ rych mogł abyś obrazić. - Moja siostra Clare jest wspaniał ą kobietą - dodał a matka. - Zrezygnował a z zamą ż pó jś cia i stanowi podporę Koś cioł a episkopalnego w Brattleboro. Margaret aż pociemniał o przed oczami z wś ciekł oś ci, ale starał a się niczego po sobie nie pokazać. - Ile ona ma lat? - zapytał a. - Pię ć dziesią t kilka. - Mieszka sama? - Tak, jeś li nie liczyć sł uż by. - A wię c tak oto został am ukarana za to, ż e spró bował am podją ć samodzielne ż ycie! - powiedział a drż ą cym gł osem. - Skazano mnie na ż ycie na odludziu ze zbzikowaną starą panną. Jak dł ugo mam tam zostać? - Dopó ki się nie uspokoisz - odparł ojciec. - Przynajmniej rok. - Rok! - W uszach dziewczyny zabrzmiał o to tak samo, jakby powiedział: „Do koń ca ż ycia”. Nie uda im się zmusić jej do tego. - Nie bą dź cie gł upi. Przecież ja tam oszaleję, popeł nię samobó jstwo albo ucieknę! - Wolno ci bę dzie wyjechać tylko za naszą zgodą - poinformował ją ojciec. - Jeś li nas jednak nie posł uchasz... Zawahał się. Margaret z rosną cym niepokojem wpatrywał a się w jego twarz. Dobry Boż e - przemknę ł o jej przez myś l. - Nawet on wstydzi się tego, co ma powiedzieć. Co to moż e być? Ojciec zacisną ł usta tak, ż e utworzył y wą ską kreskę, po czym wycedził: - Jeś li uciekniesz stamtą d, zostaniesz uznana za niezró wnoważ oną emocjonalnie i zamknię ta w szpitalu dla psychicznie chorych. Zaniemó wił a z przeraż enia. Nie przypuszczał a, ż e jej wł asny ojciec moż e okazać się zdolny do takiego okrucień stwa. Przeniosł a wzrok na matkę, lecz lady Oxenford nie chciał a spojrzeć jej w oczy. Percy zerwał się z miejsca i rzucił serwetę na stó ł. - Ty przeklę ty stary gł upcze, zupeł nie pomieszał o ci się w gł owie! - prychną ł, po czym wyszedł z jadalni. Gdyby odważ ył się na coś takiego jeszcze tydzień temu, musiał by drogo zapł acić, ale teraz został po prostu zignorowany. Margaret ponownie spojrzał a na ojca. Wyraz jego twarzy ś wiadczył o poczuciu winy, gniewie i uporze. Zdawał sobie doskonale sprawę, ż e postę puje podle, ale nie miał najmniejszego zamiaru zmienić decyzji. Dopiero po dł uż szej chwili znalazł a sł owa, któ re mogł y oddać to, co dział o się w jej duszy. - Skazaliś cie mnie na ś mierć - powiedział a gł ucho. Matka zaniosł a się bezgł oś nym pł aczem. Nagle jednostajny do tej pory pomruk silnikó w zmienił się wyraź nie. Wszyscy zwró cili na to uwagę i w jadalni zapanował a cał kowita cisza. Dał o się odczuć wyraź ne szarpnię cie, po czym samolot zaczą ł szybko tracić wysokoś ć. ROZDZIAŁ 27 Kiedy oba silniki na lewym skrzydle przestał y dział ać niemal w tym samym uł amku sekundy, los Eddiego został przesą dzony. Aż do tej chwili mó gł jeszcze się rozmyś lić. Samolot spokojnie doleciał by do celu i nikt nie dowiedział by się o zamiarach inż yniera pokł adowego. Teraz jednak, bez wzglę du na zakoń czenie cał ej historii, wszystko miał o wyjś ć na ś wiatł o dzienne. Już nigdy nie poleci samolotem, chyba ż e jako pasaż er. Jego kariera dobiegł a koń ca. Zdusił w sobie wś ciekł oś ć, któ ra pró bował a przesł onić mu oczy czerwoną zasł oną. Musiał zachować spokó j i dokoń czyć dzieł a. Potem zajmie się draniami, któ rzy zrujnowali mu ż ycie. Jedyne wyjś cie z sytuacji stanowił o awaryjne wodowanie. Porywacze wejdą na pokł ad i odbiją Frankiego Gordina, potem zaś mogł o zdarzyć się dokł adnie wszystko. Czy Carol-Ann bę dzie cał a i zdrowa? Czy kuter patrolowy dogoni gangsteró w zmierzają cych ku brzegowi? Czy wreszcie on sam trafi do wię zienia za to, co zrobił? Cierpiał by wtedy za swoje uczucie, ale gotó w był nawet na to, byle tylko znowu wzią ć w ramiona ukochaną ż onę. Zaraz po tym, jak umilkł y silniki, usł yszał w sł uchawkach gł os kapitana Bakera: - Co się dzieje, do cholery? Eddie miał tak sucho w ustach, ż e dopiero po dwukrotnym przeł knię ciu ś liny udał o mu się wykrztusić odpowiedź: - Jeszcze nie wiem. W rzeczywistoś ci doskonale wiedział. Silniki przestał y pracować, ponieważ odcią ł dopł yw paliwa. Clipper miał w sumie sześ ć zbiornikó w, ale do silnikó w paliwo docierał o z dwó ch najmniejszych, umieszczonych w skrzydł ach. Cał y zapas znajdował się w duż ych zbiornikach zabudowanych w hydrostabilizatorach. Oczywiś cie paliwo mogł o zostać przepompowane do zbiornikó w w skrzydł ach, lecz nie przez Eddiego, tylko przez drugiego pilota, przy któ rego stanowisku znajdował a się odpowiednia dź wignia. Eddie natomiast dysponował moż liwoś cią odprowadzenia paliwa z mał ych zbiornikó w w skrzydł ach do duż ych w stabilizatorach. Kiedy samolot znalazł się nad zatoką Fundy, mniej wię cej osiem kilometró w od wyznaczonego miejsca wodowania, Deakin opró ż nił oba zbiorniki w skrzydł ach. W lewym paliwo już się skoń czył o, w prawym zaś został o go zaledwie na kilka minut lotu. Naturalnie istniał a moż liwoś ć ponownego przepompowania benzyny z zasadniczych zbiornikó w, ale podczas postoju w Shediac Eddie zmienił ustawienie sł uż ą cych do tego dź wigni tak, ż e kiedy był y w pozycji „Wł ą czone”, pompy w rzeczywistoś ci nie pracował y, natomiast pompowanie odbywał o się jedynie w pozycji „Wył ą czone”. Teraz wskaź niki pokazywał y, ż e pompy pracują peł ną mocą, choć naprawdę nic takiego się nie dział o. W Shediac dwa razy przeż ył paskudne chwile. Najpierw policja ogł osił a, ż e ustalił a nazwisko znajdują cego się na pokł adzie samolotu wspó lnika Frankiego Gordina. Eddie był pewien, ż e chodzi o Toma Luthera; przez chwilę myś lał, ż e wszystko przepadł o i zaczą ł już ł amać sobie gł owę nad innym sposobem, w jaki mó gł by odzyskać Carol-Ann, ale zaraz potem usł yszał nazwisko Harry'ego Vandenposta i o mał o nie skoczył w gó rę z radoś ci. Nie miał poję cia, dlaczego Vandenpost, któ ry wyglą dał na sympatycznego mł odego Amerykanina z zamoż nej rodziny, posł ugiwał się skradzionym paszportem, lecz był mu ogromnie wdzię czny, ż e odwró cił uwagę wł adz od Luthera. Policja nie prowadził a dalszych poszukiwań, na Luthera nikt nie zwró cił uwagi i plan mó gł być realizowany bez ż adnych zmian. Potem nie wytrzymał kapitan Baker. Eddie nie zdą ż ył jeszcze dobrze ochł oną ć, kiedy jego dowó dca zadał mu znacznie poważ niejszy cios. Oś wiadczył, ż e wykrycie gangstera na pokł adzie samolotu dowodzi niezbicie, ż e komuś bardzo zależ y na odbiciu Gordina z rą k policji, i ż e on, jako kapitan Clippera, ż ą da stanowczo, by Frankie został usunię ty z maszyny. Dla Deakina oznaczał oby to cał kowitą katastrofę. Wywią zał a się straszna awantura mię dzy Bakerem i Ollisem Fieldem. Funkcjonariusz FBI groził kapitanowi, ż e oskarż y go o utrudnianie dział ań wymiarowi sprawiedliwoś ci. Wreszcie Baker zadzwonił do szefó w Pan American w Nowym Jorku i zrzucił cię ż ar decyzji na ich barki, szefowie zaś ustalili, ż e Gordino ma zostać na pokł adzie samolotu. Eddiemu po raz drugi spadł kamień z serca. W Shediac otrzymał takż e inne dobre wieś ci - lakoniczną, ale zupeł nie jednoznaczną depeszę od Steve'a Appleby'ego, potwierdzają cą, ż e kuter Marynarki Wojennej USA bę dzie patrolował wody przybrzeż ne w rejonie przewidywanego wodowania Clippera. Począ tkowo bę dzie trzymał się z daleka, by potem przechwycić każ dą jednostkę pł ywają cą, któ ra zbliż y się do hydroplanu. Ta wiadomoś ć miał a dla Eddiego ogromne znaczenie. Wiedzą c, ż e gangsterzy zostaną jednak zł apani, mó gł z czystym sumieniem przystą pić do realizacji planu. Teraz wszystko wł aś ciwie został o już zrobione. Samolot znajdował się blisko wyznaczonego miejsca spotkania, lecą c tylko na dwó ch silnikach. Kapitan Baker zjawił się przy stanowisku inż yniera pokł adowego. Eddie nic nie powiedział, tylko drż ą cą rę ką przeł ą czył dopł yw paliwa w taki sposó b, ż eby zbiornik z prawego skrzydł a zasilał wszystkie jednostki napę dowe, po czym uruchomił oba lewe silniki. - Lewy zbiornik jest pusty i nie mogę go napeł nić! - zameldował dowó dcy. - Dlaczego? - warkną ł kapitan. Eddie wskazał ruchem gł owy dź wignie. - Wł ą czył em pompy, ale to nic nie dał o - powiedział, czują c się jak zdrajca. Wskaź niki nie informował y ani o przepł ywie paliwa, ani o ciś nieniu w przewodach, lecz w ś cianie kabiny znajdował y się cztery szklane wzierniki pozwalają ce obserwować przepł yw benzyny w przewodach. Kapitan Baker przyjrzał im się uważ nie. - Nic! - sykną ł. - Ile mamy w prawym zbiorniku? - Niewiele. Starczy na kilka kilometró w. - Jak to się stał o, ż e dopiero teraz zwró cił eś na to uwagę? - zapytał gniewnie. - Myś lał em, ż e pompy dział ają... - bą kną ł niepewnie Eddie. - Jakim cudem obie pompy mogł y zepsuć się w tym samym czasie? - Nie mam poję cia... Ale na szczę ś cie jest jeszcze rę czna. Eddie chwycił dź wignię zainstalowaną obok swego stanowiska i zaczą ł nią energicznie poruszać. Zazwyczaj sł uż ył a do opró ż niania zbiornikó w z wody, któ ra mogł a dostać się do nich w czasie lotu. Eddie zrobił to zaraz po starcie z Shediac, po czym celowo nie zamkną ł dysz odpł ywowych; teraz jego dziarskie pompowanie miał o tylko taki skutek, ż e benzyna obfitym strumieniem wylatywał a ze zbiornika na zewną trz. Oczywiś cie kapitan nie miał o tym poję cia i był o bardzo mał o prawdopodobne, by dostrzegł niewł aś ciwe ustawienie zaworó w w dyszach odpł ywowych, widział natomiast dzię ki wziernikom, ż e w przewodach nie pojawił a się ani kropla paliwa. - Też nie dział a! - wykrzykną ł. - Nie rozumiem, w jaki sposó b jednocześ nie mogł y nawalić aż trzy pompy! Eddie spojrzał na wskaź niki. - Zbiornik w prawym skrzydle jest prawie pusty - zameldował. - Jeś li natychmiast nie wylą dujemy, wkró tce nastą pi katastrofa. - Przygotować się do awaryjnego wodowania! - rzucił Baker, po czym oskarż ycielskim gestem wymierzył w Eddiego palec. - Nie podoba mi się twoja rola w tym wszystkim, Deakin - wycedził lodowatym tonem. - Nie ufam ci. Eddie czuł się okropnie. Miał waż ne powody, by okł amywać dowó dcę, lecz mimo to
|