Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Julian Tuwim (1894-1953)
Poeta i tł umacz. Jeden z czoł owych przedstawicieli grupy poetyckiej Skamander, któ ra opowiadał a się za jak najwiekszą swobodą indywidualnych poszukiwań twó rczych i nie precyzował a wspó ł nego programu teoretycznego. Wiersze skupionych wokó ł niej poetó w ł ą czył o jednak wiele wspó lnych cech: zbliż enie poezji doż ycia codziennego, zainteresowanie dla szarego czł owieka, ukazywanie radoś ci ż ycia orazczę ste stosowanie ironii i satyry jako ś rodkó w wyrazu poetyckiego. Twó rczoś ć Tuwima odznacza się niezwykł ym kunsztem wersyfikatorskim i bogactwem leksykalnym. Obejmuje ona wyją tkowo szeroką skalę tematyczną: od ostrej satyry politycznej i obyczajowej przez lirykę mił osną do liryki refleksyjnej. Szczegó lną rolę w jegopoezji odgrywa gł ę bokie umił owanie ziemi ojczystej, któ re swe najpeł niejsze i najdojrzalsze odbicie znalazł o w poemacie liryczno-epickim „Kwiaty polskie". PROŚ BA O PUSTYNIE Już ja z ziemi nieba nie widzę, Już i gwiazdy na mnie nie wejrzą. Sprawiedliwy! wydaj mi wizę Na pustynię najpustynniejszą. Ż ebym bez trwogi i pogardy, Ale z nadzieją i mił oś cią Mó gł wznieś ć oczy w bezmiar rozwarty: Wieczną prawdą ś wiecą cy koś ció ł. Ż eby nocą usiedli przy mnie Nowi bracia moi - szakale, I zwierzę co dyszą c na zimnie Ciepł o do mnie pomrukiwali. A ja z bladym nad gł ową krą ż kiem. Najszczę ś liwszy w ś wiecie uchodź ca, Zapomnianą otworzę ksią ż kę, Ggzie Syn skonał dla prawdy Ojca. Pod tą czystą nocą ogromną W ludzkie strony zawyją ż alem, Zrozumieją - i nie zapomną Moi nowi bracia, szakale. Wzniosą oczy, nowe i inne, W moje spojrzą wiernie i ufnie.
I z tej czystej nocy pustynnej Gwiazda spadnie - i nie wybuchnie. (Paryż, 1939) NIE MA KRAJU... Nie ma kraju, ską d nie bę dę tę sknił Do dawnych, szarych ulic. Zł amie się w ż ał oś ci każ dy krzyk zwycię ski. We wszystkim dawnoś ć się rozczuli. Nie ma ziemi, na któ rej bym spoczą ł Bez szarego, dawnego wspomnienia. Wszę dzie, wszę dzie moim oczom Jedno jest do patrzenia. Nic mnie, nic nie uspokoi. Nic w porywie już nie zatrzyma. Wiecznie otworem nade mną stoi Niebo - ziemia moja rodzima. Nie pomogą ż adne podró ż e ani tł umy, ani oceany. Modlę się na ulicach coraz dł uż ej, Zapatrzony, zasł uchany. Nie pomogą najprzedziwniejsze sł owa ani hymny dzikie, ani szalone gonitwy. Cokolwiek bę dzie - przyjdą znowu Stare, codzienne modlitwy. Woł am, woł am, dł onie w rozpaczy ł amię. Boż e! wysł uchaj! bł yś nij w niebie mieczem! A on — tam, na ulicy, czeka na mnie: Mó j znajomy, szary, prosty czł owieczek. Maria Konopnicka. Na obczyź nie 1. Taką mi wioskę wymaluj w dolinie, 2. Niech przez staw ciche rzucają się tę cze, 3. I w takież skiby gł ę bokie puś ć rolę,
Leopold Staff ZACHó D JESIENNY Przeszł oś ć jak ogró d zaczarowany, Przyszł oś ć jak peł na owocó w misa. i Liś ci opadł ych zł ote dywany, Winograd ognia strzę pami zwisa.
Zmierzch, jak dzieciń stwo, roztacza cudy. Barwne muzyki miast myś li przę dzie. Nie ma pamię ci i nie ma zł udy. Wszystko jest prawdą. Wszystko jest wszę dzie.
Sok purpurowe rozpiera grono Na dni jesiennych wino wyborne. Wszystko dziś pię kne był o. Niech pł oną Rudoczerwone lasy wieczorne.
Wł adysł aw Broniewski. WIERSZE ZACHÓ D
Biał y dzień roześ miany przeszedł po ś niegu bosy, zdją ł kapelusz sł omiany, rozsypał ż ytnie wł osy.
I zapalił a się sł oma zielonkawo, ró ż owo, liliowo... Sł awa! chwał a widoma nad dnia rozognioną gł ową!
Pod niebem dziecię co modrym, za gó rami mleczno biał emi nachylił sie jasny ogrom i cieniem spoczą ł na ziemi.
BRZOZA Brzoza nad wodą stał a, mł oda, szumna i pię kna, brzoza w wodę spojrzał a, i nagle — drż ą ca, wylę kł a chciał a uciekać! uciekać! z rozwianym, zielonym warkoczem, i nie mogł a. I zapł akał a. I nie wiedział a po czem.
Podszedł em do brzozy z noż em i zatopił em ostrze w biał ej brzozowej korze, chciwie wypił em z rany sok mł ody — krewbrzozową, i upadł em. I sen mnie zmorzył. A brzoza szumiał a nad gł ową.
Snilem o tym, com stracił, i o tym, do czego tę sknie, a wtedy — o brzozo! brzozo' — tyś zaszumiał a najpię kniej... Obudził em się z noż em w rę ku, ś wiadomy krzywdy okrutnej. W niebie mogł o być jeszcze bł ę kitniej, ale nie mogł o być smutniej
|