Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 17 страница
posł ugiwał się skradzionym paszportem, uciekał przed groż ą cym mu wię zieniem i zajmował miejsce vis-a-vis policjanta. Pró ba zagarnię cia klejnotó w ró wnał aby się cał kowitemu szaleń stwu; na samą myś l o wią ż ą cym się z tym ryzyku trzę sł y mu się rę ce. Z drugiej strony, już nigdy w ż yciu mogł a mu się nie trafić taka okazja. Nagle zapragną ł tych skarbó w ró wnie mocno jak toną cy czł owiek powietrza. Oczywiś cie nikt nie kupi od niego Kompletu za ć wierć miliona funtó w, ale na pewno udał oby mu się dostać za niego jaką ś jedną dziesią tą wartoś ci, powiedzmy dwadzieś cia pię ć tysię cy, co oznaczał o ponad sto tysię cy dolaró w. Był a to suma, któ ra spokojnie wystarczył aby mu do koń ca ż ycia. Na myś l o tak ogromnych pienią dzach ś lina nabiegł a mu do ust. Samym klejnotom takż e trudno był o się oprzeć. Harry widział zdję cia Kompletu: kamienie w naszyjniku był y znakomicie dobrane pod wzglę dem wielkoś ci, rubiny był y otoczone brylantami niczym biał ymi ł zami ś ciekają cymi po rumianych policzkach, kolczyki i bransoleta miał y idealnie dobrane proporcje. Gdyby zestaw zał oż ył a jakaś pię kna kobieta, nie sposó b był oby oderwać wzroku. Harry doskonale wiedział, ż e już nigdy nie znajdzie się w bezpoś redniej bliskoś ci takiego arcydzieł a. Nigdy. Musiał je ukraś ć. Ryzyko był o ogromne, ale przecież zawsze sprzyjał o mu szczę ś cie. - Wydaje mi się, ż e mnie nie sł uchasz - powiedział a Margaret. Harry uś wiadomił sobie, ż e w ogó le przestał zwracać na nią uwagę. - Przepraszam - odparł z uś miechem. - Powiedział aś coś, co sprawił o, ż e zaczą ł em ś nić na jawie. - Są dzą c z wyrazu twojej twarzy ś nił eś o kimś, kogo bardzo kochasz. ROZDZIAŁ 8 Nancy Lenehan czekał a niecierpliwie, aż ż ó ł ty samolocik Mervyna Loveseya zostanie przygotowany do startu. Mervyn udzielał ostatnich instrukcji mę ż czyź nie w tweedowej marynarce, któ ry wydawał się brygadzistą w jego fabryce. Nancy zorientował a się, ż e ma jakieś kł opoty ze zwią zkami zawodowymi i ż e pracownicy groż ą strajkiem. Kiedy skoń czył, odwró cił się do Nancy i powiedział: - Zatrudniam siedemnastu fachowcó w, a każ dy z nich jest cholernym indywidualistą. - Co pan produkuje? - zapytał a. - Wentylatory. Ś migł a samolotowe. Ś ruby napę dowe dla statkó w. Wszystko to, w czym wystę pują skomplikowane krzywizny. Z projektowaniem nie ma ż adnych problemó w. Jedyne, co spę dza mi sen z powiek, to czynnik ludzki. - Uś miechną ł się protekcjonalnie, po czym dodał: - Ale nie wydaje mi się, ż eby interesował y panią stosunki mię dzy pracodawcami a pracownikami w przemyś le. - Wrę cz przeciwnie - odparł a. - Ja takż e kieruję fabryką. Zaskoczył a go. - Jakiego rodzaju? - Wytwarzam pię ć tysię cy siedemset par obuwia dziennie. Bez wą tpienia wywarł o to na nim spore wraż enie, ale chyba odczuł to jako przytyk. - To znakomicie - powiedział tonem, w któ rym podziw wspó ł brzmiał z kpiną. Nancy domyś lił a się, ż e jego biznes jest znacznie mniejszy od jej. - Powinnam chyba powiedzieć, ż e wytwarzał am - poprawił a się tonem peł nym goryczy. - Mó j brat usił uje sprzedać cał y interes bez mojej wiedzy. - Rzucił a niespokojne spojrzenie na samolot. - Wł aś nie dlatego tak bardzo zależ y mi na tym, by dogonić Clippera. - Dogoni pani - stwierdził Lovesey z pewnoś cią w gł osie. - Dzię ki mojej Tygrysiej Pchle dotrzemy na miejsce z godzinnym zapasem. Modlił a się aby miał rację. - Wszystko gotowe, panie Lovesey - oznajmił mechanik, zeskoczywszy z drabiny. Lovesey spojrzał na Nancy. - Dajcie jej coś na gł owę - powiedział do mechanika. - Przecież nie moż e lecieć w tym idiotycznym kapelusiku. Nancy zdumiał ten nagł y nawró t grubiań stwa. Wyglą dał o na to, ż e Mervyn Lovesey nie miał nic przeciwko temu, by rozmawiać z nią wtedy, kiedy akurat nie był o nic innego do roboty, ale w chwili kiedy pojawiał o się coś waż nego, natychmiast tracił dla niej wszelkie zainteresowanie. Nie przywykł a, by mę ż czyź ni traktowali ją w taki sposó b. Choć z pewnoś cią nie był a typem uwodzicielki, to jednak zwracał a na siebie uwagę, a w dodatku roztaczał a wokó ł siebie aurę powagi. Mę ż czyź ni czę sto pró bowali traktować ją protekcjonalnie, lecz nigdy z takim lekceważ eniem. Mimo to nie miał a najmniejszego zamiaru protestować. Był a gotowa znieś ć duż o wię cej niż brak dobrych manier, by tylko dopaś ć podstę pnego braciszka. Wł aś ciciel samolotu, któ rym za chwilę miał a polecieć, wzbudził w niej spore zainteresowanie. „Ś cigam swoją ż onę ”, powiedział jej z zaskakują cą szczeroś cią. Zorientował a się już, dlaczego kobieta mogł a chcieć od niego uciec. Był szalenie przystojny, ale jednocześ nie pozbawiony czuł oś ci i zaję ty wył ą cznie sobą. Wł aś nie dlatego zdziwił o ją, ż e wyruszył w pogoń za ż oną. Sprawiał wraż enie kogoś, komu nie pozwolił aby na to duma. Nancy bez trudu mogł a sobie wyobrazić, jak mó wi: „Niech idzie do diabł a.” Moż e jednak niewł aś ciwie go ocenił a? Zastanawiał a się, jaka jest jego ż ona. Ł adna? Seksowna? Zarozumiał a i zepsuta? Wystraszona mysz? Wkró tce miał a się o tym przekonać - oczywiś cie zakł adają c, ż e uda im się dogonić Clippera. Mechanik przynió sł jej pilotkę. Lovesey wspią ł się do kabiny, po czym krzykną ł przez ramię: - Pomó ż jej, dobra? Mechanik, znacznie grzeczniejszy od swojego pracodawcy, podał jej pł aszcz, mó wią c: - Tam w gó rze jest bardzo zimno, nawet jeś li ś wieci sł oń ce. Nastę pnie pomó gł jej zają ć miejsce w samolocie, po czym podał walizeczkę, któ rą upchnę ł a pod nogami. Kiedy ś migł o zaczę ł o się obracać, Nancy uś wiadomił a sobie z niepokojem, ż e oto za chwilę wzbije się w powietrze i poleci obok zupeł nie obcego czł owieka. Mervyn Lovesey mó gł się okazać ź le wyszkolonym pilotem, jego maszyna zaś dziurawa i zaniedbana. Mó gł nawet być handlarzem niewolnikó w, któ ry postanowił oddać ją do tureckiego burdelu. Nie, był a na to za stara, co jednak nie oznaczał o, ż e ma jakikolwiek powó d, by mu ufać. Wiedział a o nim tylko tyle, ż e jest Anglikiem i ma samolot. Nancy latał a do tej pory trzykrotnie, ale zawsze wię kszymi samolotami, w zamknię tych kabinach. Nigdy jeszcze nie zetknę ł a się ze staromodnym dwupł atowcem. Przypominał o to trochę jazdę kabrioletem. Kiedy gnali po pasie startowym z przeraź liwym rykiem silnika, pę d powietrza o mał o nie pourywał im gł ó w. Pasaż erskie samoloty, któ rymi podró ż ował a Nancy, wznosił y się ł agodnie w powietrze, ten natomiast poderwał się raptownie, jak koń pokonują cy przeszkodę. Zaraz potem Lovesey skrę cił tak gwał townie, iż mimo zapię tych pasó w Nancy bał a się, ż e zaraz wypadnie. Czy on w ogó le miał licencję pilota? Jednak wkró tce potem samolot wyszedł z zakrę tu i zaczą ł szybko nabierać wysokoś ci. Jego lot wydawał się ł atwiejszy do zrozumienia, mniej cudowny niż dostojne szybowanie wielkich maszyn. Nancy mogł a obserwować skrzydł a, wdychać pę dzą cy jej na spotkanie wiatr, sł uchać warkotu nieduż ego silnika i czuł a, jak to wszystko się odbywa, czuł a sił ę, z jaką powietrze dział ał o na pł aty skrzydeł i moc wirują cego z ogromną prę dkoś cią ś migł a, tak samo jak czuje się ruchy latawca, jeż eli wzią ć do rę ki spinają cy go z ziemią sznurek. W zamknię tej kabinie nawet nie mogł o być mowy o takich doznaniach. Jednak fakt, ż e jest bezpoś rednim ś wiadkiem zmagań mał ego samolociku z ż ywioł em, napeł niał ją takż e niepokojem i sprawiał, iż w ż oł ą dku tkwił kł ę bek strachu. Przecież skrzydł a był y wykonane jedynie z cienkich listewek i pł ó tna, ś migł o w każ dej chwili mogł o się zł amać, urwać lub zatrzymać, pomocny wiatr mó gł zdradziecko zmienić kierunek, mogł a pojawić się mgł a, uderzyć piorun lub rozpę tać się burza... Wszystko to jednak wydawał o się mał o prawdopodobne, gdyż maszyna dzielnie wspinał a się coraz wyż ej w jasnych promieniach sł oń ca, a potem skierował a się w stronę Irlandii. Nancy miał a wraż enie, ż e podró ż uje na grzbiecie ogromnej ż ó ł tej waż ki. Bał a się, lecz zarazem sprawiał o jej to przyjemnoś ć, jak jazda na karuzeli. Wkró tce zostawili z tył u wybrzeż e Anglii. Kiedy znaleź li się nad oceanem pozwolił a sobie na kró tką chwilę triumfu. Już wkró tce Peter dotrze do Clippera, gratulują c sobie, ż e udał o mu się oszukać starszą siostrę. Jednak gratulacje okaż ą się przedwczesne - pomyś lał a z mś ciwą satysfakcją. Jeszcze nie poznał jej do koń ca. Przeż yje prawdziwy szok, kiedy zobaczy ją w Foynes. Wprost nie mogł a się doczekać chwili, gdy ujrzy wyraz jego twarzy. Ma się rozumieć, to nie rozstrzygnie jeszcze sprawy. Do pokonania Petera nie wystarczy fakt, ż e Nancy pojawi się na zebraniu zarzą du. Bę dzie musiał a przekonać ciotkę Tilly i Danny'ego Rileya, ż e postą pią znacznie roztropniej, jeś li zatrzymają swoje udział y i poł ą czą z nią sił y. Pragnę ł a ujawnić przed nimi ohydny postę pek Petera, tak by wszyscy wiedzieli, ż e okł amał siostrę i spiskował przeciwko niej. Miał a zamiar zmiaż dż yć go i upokorzyć pokazują c im jego prawdziwe oblicze, ale po chwili zastanowienia doszł a do wniosku, iż nie powinna tego robić. Gdyby okazał a wś ciekł oś ć i chę ć zemsty, pozostali czł onkowie zarzą du mogliby dojś ć do wniosku, ż e przeciwstawia się pomysł owi sprzedania firmy wył ą cznie ze wzglę dó w emocjonalnych. Musiał a chł odno i spokojnie zaznajomić ich z perspektywami na przyszł oś ć, zachowują c się tak, jakby jej nieporozumienia z Peterem dotyczył y wył ą cznie spraw finansowych. I tak wszyscy wiedzieli, ż e zna się na interesach znacznie lepiej od swojego brata. Tak czy inaczej jej argumenty był y bardzo przekonują ce. Cenę, jaką zaproponowano im za ich udział y, skalkulowano na podstawie zyskó w przedsię biorstwa, bardzo niskich z powodu nieudolnego zarzą dzania Petera. Nancy przypuszczał a, ż e dostaliby znacznie wię cej, gdyby po prostu zamknę li fabrykę i sprzedali ją wraz z siecią sklepó w. Jednak najlepiej był oby zmienić profil produkcji zgodnie z jej planem i sprawić, by firma znowu zaczę ł a przynosić znaczne dochody. Istniał jeszcze jeden powó d, dla któ rego warto był o zaczekać: wojna. Wojna zawsze przynosił a korzyś ci przemysł owi, a szczegó lnie fabrykom, któ re - jak to miał o miejsce w przypadku Blacka - pracował y na potrzeby armii. Nawet jeś li Stany Zjednoczone nie przystą pią do wojny, to i tak nastą pi znaczna rozbudowa sił zbrojnych, w zwią zku z czym zysk był niemal pewien. Bez wą tpienia wł aś nie dlatego Nat Ridgeway pragną ł jak najszybciej wykupić firmę. Podczas lotu nad Morzem Irlandzkim Nancy rozważ ał a sytuację, przygotowują c w myś lach szkic swego wystą pienia. Kluczowe frazy i zdania wypowiadał a na gł os, wiedzą c, ż e wiatr porwie jej sł owa, zanim dotrą do osł onię tych uszu siedzą cego metr przed nią Mervyna Ló veseya. Był a tak pochł onię ta przygotowywaniem przemó wienia, ż e nie zarejestrował a chwili, kiedy silnik zakrztusił się po raz pierwszy. - Wojna w Europie sprawi, ż e w cią gu najbliż szych dwunastu miesię cy wartoś ć firmy co najmniej się podwoi - mó wił a wł aś nie. - Jeś li natomiast Stany Zjednoczone przystą pią do wojny, ulegnie ona kolejnemu podwojeniu... Drugie kaszlnię cie wyrwał o ją z zamyś lenia. Jednostajny, wysoki warkot spadł nagle kilka tonó w niż ej, wró cił do normy, by zaraz potem znowu się zmienić, tym razem na stał e. Silnik wydawał teraz zupeł nie inny odgł os, cichszy, nieró wny i jakby sł abszy. Nancy oblał a się zimnym potem. Samolot zaczą ł tracić wysokoś ć. - Co się dzieje? - krzyknę ł a ze wszystkich sił, lecz nie otrzymał a odpowiedzi. Pilot albo jej nie sł yszał, albo był zbyt zaję ty, ż eby zwracać na nią uwagę. Silnik wszedł na wyż sze obroty, jakby do cylindró w dotarł o wię cej paliwa, i maszyna wyró wnał a lot. Nancy nie posiadał a się ze zdenerwowania. Co się stał o? Czy awaria był a poważ na? Mogł aby się czegoś domyś lić, gdyby widział a twarz Loveseya, ale on siedział odwró cony do niej plecami. Silnik pracował zrywami. Czasem zdawał się odzyskiwać peł ną moc, by zaraz potem zaczą ć krztusić się i przerywać. Nancy wychylił a się nieco, usił ują c dostrzec jaką ś zmianę w obrotach ś migł a, ale niczego nie zauważ ył a. Jednak za każ dym razem, kiedy silnik tracił ró wny rytm, samolot tracił wysokoś ć. Nie mogł a dł uż ej znieś ć napię cia. Rozpię ł a pas, pochylił a się do przodu i poklepał a Loveseya po ramieniu. - Co się dzieje? - wrzasnę ł a mu do ucha, kiedy odwró cił nieco gł owę. - Nie wiem! - odkrzykną ł. Był a zbyt wystraszona, ż eby usatysfakcjonował a ją taka odpowiedź. - Jakaś awaria? - Zdaje się, ż e wysiadł jeden cylinder. - A ile ich mamy? - Cztery. Samolot gwał townie obniż ył lot. Nancy poś piesznie usiadł a z powrotem i zapię ł a pas. Potrafił a prowadzić samochó d i miał a niejasne wraż enie, ż e jej wó z mó gł by jechać nawet bez jednego cylindra. Tyle tylko, ż e to był dwunastocylindrowy cadillac. Czy samolot utrzyma się w powietrzu, jeś li dział ają tylko trzy z czterech cylindró w? Niepewnoś ć stanowił a najgorszą torturę. Maszyna stale tracił a wysokoś ć. Nancy domyś lał a się, ż e lot nie potrwa już zbyt dł ugo. Kiedy wpadną do morza? Spojrzawszy przed siebie dostrzegł a z ogromną ulgą zarysy lą du. Nie mogą c się powstrzymać ponownie rozpię ł a pas i nachylił a się do Loveseya. - Zdoł amy tam dolecieć? - Nie wiem! - rykną ł. - Pan w ogó le nic nie wie! - krzyknę ł a. Strach zamienił jej krzyk we wrzask. Z najwyż szym trudem zdoł ał a nad sobą zapanować. - A jak się panu wydaje? - Niech pani się zamknie i pozwoli mi się skoncentrować! Opadł a na fotel. Lada chwila mogę umrzeć - przemknę ł o jej przez myś l. Ponownie stł umił a podchodzą cy do gardł a strach i zmusił a się do logicznego myś lenia. Cał e szczę ś cie, ż e zdą ż ył am wychować chł opcó w. Na pewno bę dzie to dla nich cię ż ki wstrzą s, szczegó lnie po tym, jak stracili ojca w wypadku samochodowym, ale przecież są duż ymi, silnymi mę ż czyznami i nigdy nie zabraknie im pienię dzy. Na pewno dadzą sobie radę. Szkoda, ż e od... ilu? Dziesię ciu lat! - nie miał am ż adnego kochanka. Nic dziwnego, ż e zaczę ł am się do tego przyzwyczajać. Ró wnie dobrze mogł am zostać zakonnicą. Powinnam był a pó jś ć do ł ó ż ka z Natem Ridgewayem. Na pewno był by dla mnie mił y. Tuż przed wyjazdem do Europy zaczę ł a spotykać się z pewnym mę ż czyzną, samotnym księ gowym mniej wię cej w jej wieku. Wcale jednak nie ż ał ował a, ż e z nim nie spał a. Był sympatyczny, ale sł aby, jak wię kszoś ć jej adoratoró w. Dostrzegali w niej sił ę, któ rej im brakował o, i pragnę li, by się nimi zaopiekował a. Ale ja też chcę, ż eby mną się ktoś zaopiekował! Przysię gam, ż e jeś li wyjdę z tego z ż yciem, bę dę jeszcze miał a co najmniej jednego mę ż czyznę. Uś wiadomił a sobie, ż e dzię ki jej ś mierci Peter postawi na swoim. Wielka szkoda. Firma był a wszystkim, co zostawił im ojciec, teraz zaś miał a znikną ć, wchł onię ta przez molochowate cielsko General Textiles. Ojciec cię ż ko pracował cał e ż ycie, Peter zaś, przez swoje lenistwo i niekompetencję, roztrwonił rezultat jego trudu w cią gu zaledwie pię ciu lat. Chwilami Nancy bardzo brakował o ojca. Był takim mą drym czł owiekiem. Kiedy pojawił się jakiś problem - wszystko jedno, czy wielki, zwią zany z interesami, czy mał y, jak na przykł ad szkolne niepowodzenie któ regoś z dzieci - ojciec zawsze potrafił znaleź ć sł uszne, sensowne rozwią zanie. Doskonale znał się na maszynach, tak ż e nawet ludzie produkują cy skomplikowane oprzyrzą dowanie uż ywane do produkcji butó w konsultowali z nim wszystkie nowe rozwią zania. Nancy takż e rozumiał a, na czym polega proces produkcji, lecz jej specjalnoś cią był o przewidywanie zmian na rynku; odką d zaczę ł a zajmować się fabryką, sprzedaż damskiego obuwia przynosił a znacznie wię ksze zyski niż mę skiego. W przeciwień stwie do Petera nigdy nie miał a wraż enia, ż e pozostaje w cieniu ojca. Myś l, ż e oto za chwilę umrze, wydał a jej się nagle idiotyczna i nieprawdopodobna. Był oby to tak, jakby kurtyna opadł a w samym ś rodku przedstawienia, przerywają c kwestię aktorowi odtwarzają cemu jedną z gł ó wnych ró l. Nic takiego nie moż e się zdarzyć. Na kilka sekund nabrał a irracjonalnej pewnoś ci, ż e nic jej się nie stanie i wszystko skoń czy się szczę ś liwie. W miarę jak zbliż ali się do brzegó w Irlandii samolot coraz szybciej tracił wysokoś ć. Wkró tce Nancy mogł a już dostrzec szmaragdowe pola i brunatne bagna. Uś wiadomił a sobie z dreszczem podniecenia, iż stą d wł aś nie pochodzi rodzina Blackó w. Gł owa i ramiona siedzą cego przed nią Mervyna Loveseya zaczę ł y się gwał townie poruszać, jakby mę ż czyzna walczył ze sterami. Nancy modlił a się w duchu. Został a wychowana w wierze katolickiej, ale od ś mierci Seana ani razu nie brał a udział u we mszy. Ostatni raz był a w koś ciele wł aś nie na jego pogrzebie. W gruncie rzeczy nie miał a poję cia, czy jest wierzą ca, czy też nie, lecz mimo to modlił a się ze wszystkich sił, doszedł szy do wniosku, ż e i tak nie ma nic do stracenia. Odmó wił a „Ojcze nasz”, potem zaś prosił a Boga, by zachował ją przy ż yciu przynajmniej do chwili, kiedy Hugh oż eni się i ustatkuje, ż eby mogł a zobaczyć swoje wnuki oraz ż eby mogł a w dalszym cią gu prowadzić fabrykę, dawać pracę wszystkim tym mę ż czyznom i kobietom, robić dobre buty dla zwykł ych ludzi, a takż e, by mogł a jeszcze sama zaż yć trochę szczę ś cia. Nagle zdał a sobie sprawę z tego, iż jej ż ycie skł adał o się niemal wył ą cznie z pracy. Widział a już biał e szczyty fal. Niewyraź na krecha zbliż ają cego się lą du przeistoczył a się w kipiel przyboju, plaż ę, skalisty klif i zielone pole. Zastanawiał a się, czy zdoł ał aby dopł yną ć do brzegu, gdyby samolot runą ł w spienione fale. Uważ ał a się za dobrego pł ywaka, ale spokojne przemierzanie kolejnych dł ugoś ci basenu nie miał o nic wspó lnego z walką o ż ycie we wzburzonym morzu. Woda z pewnoś cią był a przeraź liwie zimna. Jak brzmiał ten zwrot, któ rego uż ywał o się dla okreś lenia przyczyny ś mierci ludzi zmarł ych z powodu zimna? Wychł odzenie organizmu. Oto co bę dzie moż na przeczytać w The Boston Globe: „Samolot, któ rym leciał a pani Lenehan, runą ł do Morza Irlandzkiego, ona zaś zmarł a z powodu wychł odzenia organizmu.” Choć miał a na sobie ciepł y pł aszcz, jej ciał em wstrzą sną ł dreszcz. Gdyby nastą pił a katastrofa, prawdopodobnie nie zdą ż ył aby nawet poczuć temperatury wody. Usił ował a odgadną ć, jak szybko się poruszają. Lovesey powiedział jej, ż e samolot moż e osią gną ć sto pię ć dziesią t kilometró w na godzinę, ale teraz wyraź nie tracił prę dkoś ć. Powiedzmy, osiemdziesią t. Sean miał wypadek przy osiemdziesię ciu kilometrach na godzinę i zginą ł. Nie, spekulacje na temat, czy zdoł a dopł yną ć do brzegu, nie miał y najmniejszego sensu. Lą d zbliż ał się coraz bardziej. Moż e jednak moje modlitwy został y wysł uchane - przemknę ł o jej przez myś l. - Moż e jednak wylą dujemy. Silnik nie krztusił się już, ale pracował wydają c niepokoją cy, wysoki odgł os, przypominają cy bzyczenie rozwś cieczonej osy. Nancy ogarnę ł y obawy co do miejsca lą dowania; czy samolot moż e wylą dować na piaszczystej plaż y? A na kamienistej? Na pewno nadawał oby się pole, byle nie zanadto nieró wne. Ale co bę dzie, jeś li trafią na podmokł y teren? Już wkró tce się o tym przekona. Od brzegu dzielił o ich już nie wię cej niż pó ł kilometra. Z tej wysokoś ci Nancy doskonale widział a, ż e brzeg jest skalisty, a przybó j bardzo silny. Plaż a był a nie tylko bardzo nieró wna, ale w dodatku usiana wielkimi kamieniami. Zaraz za nią wznosił się niezbyt wysoki klif, na gó rze zaś rozcią gał o się pastwisko, na któ rym poż ywiał o się flegmatycznie kilka owiec. Sprawiał o wraż enie stosunkowo gł adkiego. Moż e uda im się tam wylą dować. Nie wiedział a, czy powinna uczepić się tej nadziei, czy raczej szykować na ś mierć. Ż ó ł ty samolocik parł dzielnie naprzó d, wcią ż jednak tracą c wysokoś ć. Nancy poczuł a sł ony zapach morskiej wody. Chyba lepiej lą dować w morzu niż na brzegu - pomyś lał a z obawą. Ostre gł azy zdawał y się tylko czekać na to, by rozszarpać cienką powł okę samolotu, a wraz z nią takż e jej ciał o. Oby tylko ś mierć przyszł a szybko. Kiedy do brzegu pozostał o już tylko sto metró w, Nancy zorientował a się, ż e są zbyt wysoko, by lą dować na plaż y. Lovesey najwyraź niej chciał dotrzeć do pastwiska rozcią gają cego się na szczycie klifu. Czy jednak mu się to uda? Znajdowali się teraz dokł adnie na poziomie trawiastej ró wniny, ale z każ dą chwilą opadali niż ej. Lada moment roztrzaskają się o niemal pionową, skalistą ś cianę. Chciał a zamkną ć oczy, lecz powieki nie posł uchał y jej, wię c wpatrywał a się osł upiał ym spojrzeniem w pę dzą ce jej na spotkanie urwisko. Silnik zawył nagle jak zranione zwierzę, a wiatr chlapną ł jej w twarz bryzgi morskiej piany. Owce uciekał y w panice we wszystkie strony. Nancy zł apał a się krawę dzi kabiny i zacisnę ł a dł onie tak mocno, ż e aż poczuł a bó l w napię tych mię ś niach. Miał a wraż enie, ż e lecą prosto na kamienną ś cianę. Uderzymy w nią - pomyś lał a. - To już koniec. W nastę pnym
|