Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 23 страница
- Dzię kuję. I nawzajem. Wszedł do ś rodka, Nancy zaś ruszył a dalej ulicą. Dotarł szy do jej koń ca ujrzał a obroś nię ty bluszczem budynek, zdecydowanie wię kszy od tych, któ re mijał a po drodze. Wewną trz znajdował o się prowizorycznie urzą dzone biuro, w któ rym urzę dował mł ody czł owiek w mundurze Pan American. Spojrzał na Nancy z bł yskiem w oku, choć był a o co najmniej pię tnaś cie lat starsza od niego. - Chcę kupić bilet do Nowego Jorku - poinformował a go. Zdziwił o go to i zaintrygował o. - Naprawdę? Wł aś ciwie nie sprzedajemy tu biletó w... Szczerze mó wią c, w ogó le ich nie mamy. To chyba nie był zbyt poważ ny problem. Uś miechnę ł a się do niego; uś miech zawsze pomagał jej pokonywać ró ż ne biurokratyczne przeszkody. - Có ż, bilet to tylko kawał ek papieru - powiedział a. - Chyba wpuś ci mnie pan do samolotu, jeś li uiszczę wymaganą należ noś ć? On takż e się uś miechną ł. Odniosł a wraż enie, ż e jest gotó w jej pomó c. - Chyba tak - zgodził się. - Jest tylko jeden problem: nie ma wolnych miejsc. - Do diabł a! - mruknę ł a. Nagle znalazł a się na krawę dzi zał amania. Czyż by niepotrzebnie zadał a sobie tyle trudu? Mimo to postanowił a jeszcze nie rezygnować. - Na pewno uda się panu coś znaleź ć. Nie potrzebuję miejsca leż ą cego, mogę spać w fotelu. Nawet w fotelu kogoś z zał ogi. - Pasaż erom nie wolno podró ż ować na miejscach przeznaczonych dla zał ogi. Jedyne, czym dysponuję, to apartament dla nowoż eń có w. - Mogę z niego skorzystać? - zapytał a z nadzieją. - Có ż, nawet nie wiem, ile wynosi cena... - Ale mó gł by pan się dowiedzieć, prawda? - Przypuszczam, ż e co najmniej tyle, ile dwa normalne bilety, czyli w sumie ponad siedemset pię ć dziesią t dolaró w w jedną stronę, ale cał kiem moż liwe, ż e jeszcze wię cej. Był a gotowa zapł acić nawet siedem tysię cy. - Wypiszę panu czek in blanco. - O rety! Pani chyba naprawdę na tym zależ y, prawda? - Jutro muszę być w Nowym Jorku. To... to bardzo waż ne. Nie potrafił a znaleź ć odpowiednich sł ó w, by powiedzieć, jak bardzo był o to dla niej waż ne. - W takim razie, chodź my do kapitana. Proszę tę dy. Nancy poszł a za nim, zastanawiają c się, czy przypadkiem nie stracił a tyle cennego czasu przekonują c kogoś, kto i tak nie mó gł samodzielnie podją ć decyzji. Zaprowadził ją do pomieszczenia na pię trze, gdzie zał oga Clippera, bez marynarek i z podwinię tymi rę kawami koszul, studiował a mapy i prognozy pogody, piją c kawę i palą c papierosy. Nancy został a przedstawiona kapitanowi Marvinowi Bakerowi. Kiedy przystojny pilot uś cisną ł jej dł oń, odniosł a wraż enie, iż czyni to gł ó wnie po to, by zmierzyć jej puls. Moż e dlatego, ż e zachowywał się niemal jak lekarz przy ł ó ż ku pacjenta. - Pani Lenehan bardzo zależ y na tym, by dostać się do Nowego Jorku - powiedział mł ody urzę dnik. - Jest gotowa zapł acić za apartament dla nowoż eń có w. Moż e ją pan zabrać? Nancy czekał a w napię ciu na odpowiedź, ale zamiast niej usł yszał a pytanie. - Czy jest pani z mę ż em, pani Lenehan? Zatrzepotał a szybko powiekami - dobry sposó b, kiedy chciał o się namó wić mę ż czyznę, ż eby coś zrobił. - Jestem wdową, kapitanie. - Przepraszam. Ma pani jakiś bagaż? - Tylko tę walizeczkę. - W takim razie, z przyjemnoś cią zawieziemy panią do Nowego Jorku. - Dzię ki Bogu! - westchnę ł a z ulgą Nancy. - Nawet nie ma pan poję cia, jakie to dla mnie waż ne. Odprę ż enie przyszł o tak nagle, ż e aż ugię ł y się pod nią kolana. Opadł a na najbliż sze krzesł o. Był o jej trochę wstyd, ż e reaguje aż tak emocjonalnie; by pokryć zmieszanie, wyję ł a z torebki ksią ż eczkę czekową, drż ą cą dł onią wypeł nił a czek nie wpisują c sumy i podał a go mł odemu mę ż czyź nie. Teraz nadeszł a pora na konfrontację z Peterem. - W wiosce spotkał am kilkoro pasaż eró w - powiedział a. - Nie wiedzą panowie, gdzie moż e być reszta? - Wię kszoś ć siedzi w barze „U Pani Walsh” - poinformował ją urzę dnik. - To w tym samym budynku, tyle tylko, ż e wejś cie jest z drugiej strony. Wstał a z krzesł a. Osł abienie minę ł o ró wnie nagle, jak się pojawił o. - Jestem panom bardzo wdzię czna. - To my się cieszymy, ż e mogliś my pani pomó c - odparł kapitan. Wyszł a z pokoju. Jeszcze zanim zdą ż ył a dobrze zamkną ć drzwi, pomieszczenie wypeł nił gwar podniesionych gł osó w. Wiedział a, ż e wszystkie komentarze zał ogi dotyczą atrakcyjnej wdowy, któ rą stać na wystawianie czekó w in blanco. Wyszł a na zewną trz. Promienie popoł udniowego sł oń ca nie dawał y już wiele ciepł a, ale wilgotne powietrze przesycone zapachem morza nie zdą ż ył o się jeszcze ochł odzić. Powinna jak najszybciej odnaleź ć swego nieuczciwego brata. Okrą ż ył a budynek i weszł a do baru. Był to jeden z tych lokali, któ rych w normalnych warunkach nie odwiedził aby nigdy w ż yciu: niewielki, pogrą ż ony w pó ł mroku, surowo, urzą dzony, bardzo mę ski. Bez wą tpienia kiedyś serwowano tu piwo rybakom i chł opom, teraz jednak roił o się od milioneró w popijają cych drogie koktajle. Atmosfera był a gę sta, a gwar rozmó w prowadzonych w wielu ję zykach donoś ny. Wszystko wskazywał o na to, ż e wś ró d pasaż eró w zapanował a relaksowa atmosfera. Jednak albo jej się zdawał o, albo w wybuchają cym co chwila gł oś nym ś miechu pobrzmiewał a ledwo uchwytna nuta histerii. Czyż by beztroski nastró j miał za zadanie zamaskować strach przed dł ugim lotem przez ocean? Rozejrzał a się po otaczają cych ją twarzach i zobaczył a Petera. Nie zauważ ył jej. Wpatrywał a się w niego przez dł uż szą chwilę, czują c, jak ogarnia ją coraz wię kszy gniew. Na jej policzki wypeł zł krwisty rumieniec. Z trudem powstrzymał a się, by nie podejś ć do niego i bez sł owa uderzyć go w twarz. Postanowił a jednak, ż e nie okaż e mu swego zdenerwowania. Zawsze lepiej jest sprawiać wraż enie kogoś spokojniejszego, niż jest się w istocie. Siedział w ką cie, przy jednym stoliku z Natem. To był dla niej kolejny wstrzą s. Wiedział a, ż e Ridgeway przyjechał do Paryż a po nowe modele dla swojej kolekcji, ale nie przyszł o jej na myś l, ż e bę dzie wracał z Peterem. Wolał aby, ż eby go tutaj nie był o. Obecnoś ć dawnego adoratora mogł a tylko skomplikować sytuację. Bę dzie musiał a zapomnieć o tym, ż e kiedyś cał ował a się z nim. Wyrzucić to z pamię ci. Przepchnę ł a się przez tł um i podeszł a do ich stolika. Nat zauważ ył ją pierwszy. Na jego twarzy pojawił się wyraz zdumienia, a takż e coś w rodzaju poczucia winy, co dał o jej pewną satysfakcję. Peter dostrzegł jego dziwną minę i takż e podnió sł wzrok. Nancy spojrzał a mu prosto w oczy. Zbladł, po czym wykonał taki ruch, jakby chciał się zerwać z krzesł a. - Dobry Boż e! - wykrzykną ł. Wydawał się ś miertelnie przeraż ony. - Czego tak się boisz, Peter? - zapytał a z pogardą Nancy. Przeł kną ł z trudem ś linę i opadł cię ż ko na miejsce. - Kupił eś dla siebie bilet na S/S Orania, wiedzą c, ż e go nie wykorzystasz. Przyjechał eś ze mną do Liverpoolu i zameldował eś się w hotelu, mimo ż e nie miał eś zamiaru zostać na noc. A wszystko to dlatego, ż e bał eś się mi powiedzieć, ż e lecisz do kraju Clipperem! Wpatrywał się w nią bez sł owa z pobladł ą twarzą. Nie planował a ż adnej przemowy, lecz sł owa same cisnę ł y się jej na usta. - Wczoraj wymkną ł eś się z hotelu i pojechał eś czym prę dzej do Southampton, mają c nadzieję, ż e o niczym się nie dowiem! - Pochylił a się nad stolikiem, a on cofną ł się wraz z krzesł em. - Czego tak bardzo się boisz. Przecież cię nie ugryzę! - Drgną ł nerwowo, jakby wcale nie był tego taki pewien. Nawet nie starał a się zniż yć gł osu. Otaczają cy ich ludzie umilkli, przysł uchują c się jej tyradzie. Peter rzucał dokoł a szybkie, zakł opotane spojrzenia. - Wcale się nie dziwię, ż e czujesz się gł upio. Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobił am! Przez tyle lat chronił am cię, tuszował am twoje gł upie bł ę dy i pozwalał am, byś peł nił funkcję prezesa duż ej firmy, choć nie masz nawet tyle oleju w gł owie, ż eby poprowadzić przykoś cielny kramik A ty w ramach podzię kowania postanowił eś mnie okraś ć. Jak mogł eś to zrobić? Jak moż esz spojrzeć sobie w twarz w lustrze? Oblał się szkarł atnym rumień cem. - Nigdy mnie nie chronił aś! - zaprotestował. - Cał y czas myś lał aś tylko o sobie! Zawsze chciał aś być szefem, ale nie udał o ci się! Ja nim został em, a ty od począ tku spiskował aś, ż eby zrzucić mnie ze stoł ka. Był o to tak niesprawiedliwe oskarż enie, iż Nancy nie wiedział a, czy ma się roześ miać, czy napluć mu w twarz. - Ty idioto! Robił am wszystko, ż ebyś mó gł na nim zostać! Gwał townym ruchem wyszarpną ł z kieszeni jakieś papiery. - Na przykł ad to? Nancy rozpoznał a swó j raport. - Naturalnie - odparł a. - Ten plan stanowi dla ciebie ostatnią szansę, jeś li chcesz zachować posadę. - Podczas gdy ty przejmiesz nad wszystkim kontrolę! Od razu cię przejrzał em. - Spojrzał na nią wyzywają co. - I wł aś nie dlatego wystą pił em z wł asnym planem. - Któ ry jednak spalił na panewce! - dokoń czył a triumfalnie Nancy. - Kupił am bilet na samolot i wracam do Bostonu, ż eby wzią ć udział w zebraniu rady nadzorczej. Coś mi się zdaje, ż e nie uda ci się wchł oną ć naszej firmy, Nat - powiedział a, zwracają c się bezpoś rednio do Ridgewaya. - Nie bą dź tego taka pewna - odparł Peter. Spojrzał a ponownie na niego. Był rozdraż niony i agresywny. Czyż by chował w rę kawie jeszcze jaką ś niespodziankę? Na to chyba brakował o mu sprytu. - Oboje mamy po czterdzieś ci procent udział ó w. Ciotka Tilly i Danny Riley dysponują pakietem dwudziestu procent, ale zawsze postę powali zgodnie z moimi sugestiami. Znają mnie i znają ciebie. Wiedzą, ż e ja zarabiam pienią dze, ty zaś je tracisz, a jeś li są dla ciebie uprzejmi, to tylko ze wzglę du na pamię ć o ojcu. Bę dą gł osować tak, jak im powiem. - Riley mnie poprze - stwierdził stanowczo Peter. W jego uporze był o coś, co ją zaniepokoił o. - Dlaczego miał by cię popierać, skoro doprowadził eś przedsię biorstwo niemal do cał kowitej ruiny? - zapytał a z przeką sem, ale w gł ę bi duszy nie czuł a nawet poł owy tej pewnoś ci siebie, jaką starał a się okazać. Peter jednak wyczuł jej obawy. - Przestraszył aś się, co? - parskną ł. Niestety miał rację. Z każ dą chwilą bał a się coraz bardziej. Nie sprawiał wraż enia tak przybitego, jak się tego spodziewał a. Musiał a się koniecznie dowiedzieć, czy tylko blefuje, czy też istotnie ma jeszcze jakieś atuty. - Jestem pewna, ż e jak zwykle pró bujesz mnie nabrać. - Wł aś nie ż e nie. Jeż eli bę dzie go dalej podjudzać, Peter w koń cu nie wytrzyma i wygada wszystko. - Zawsze lubił eś udawać, ż e coś chowasz w zanadrzu, ale jak przyszł o co do czego, okazywał o się, ż e to guzik warte! - Obiecał mi. - Riley jest ró wnie godny zaufania jak grzechotnik. To go wyraź nie dotknę ł o. - Nie wtedy, kiedy otrzyma... zachę tę. Wię c o to chodził o: Danny Riley został przekupiony. Zdumiał o ją to, gdyż o Dannym Rileyu mogł a powiedzieć wiele zł ych rzeczy, ale na pewno nie to, ż e bierze ł apó wki. Co takiego zaproponował mu Peter? Koniecznie musiał a się dowiedzieć, aby nie dopuś cić do sfinalizowania transakcji lub przebić jego ofertę. Roześ miał a się pogardliwie. - Có ż, jeś li twó j plan opiera się na wiarygodnoś ci Danny'ego Rileya, to chyba mogę spać spokojnie! - Mó j plan opiera się na jego chciwoś ci - odparł Peter. - Na twoim miejscu podchodził abym do tej sprawy bardzo ostroż nie - powiedział a, ponownie zwracają c się bezpoś rednio do Nata Ridgewaya. - On wie, ż e to prawda - wtrą cił poś piesznie Peter. Nat wyglą dał na czł owieka, któ ry najchę tniej w ogó le nie brał by udział u w dyskusji, ale teraz, kiedy oboje wpatrywali się w niego z oczekiwaniem, skiną ł niechę tnie gł ową. - Obiecał Rileyowi, ż e przekaż e mu czę ś ć obsł ugi prawnej General Textiles - dodał Peter. Nancy poczuł a, jak na jej gardle zaciska się ż elazna obrę cz. Najwię kszym marzeniem Danny'ego był o zwią zać się z jaką ś wielką firmą w rodzaju General Textiles. Dla wł aś ciciela mał ej nowojorskiej kancelarii adwokackiej stanowił o to ż yciową szansę. Za taką ł apó wkę Danny sprzedał by nawet wł asną matkę. Peter i Danny dysponowali w sumie pię ć dziesię cioma procentami udział ó w. Nancy i ciotka Tilly takż e miał y pię ć dziesią t procent. W przypadku ró wnego rozdział u gł osó w ostateczna decyzja należ ał a do prezesa zarzą du - czyli do Petera. Zorientował się, ż e zapę dził siostrę w kozi ró g, gdyż pozwolił sobie na zwycię ski uś miech. Jednak Nancy nie zamierzał a tanio sprzedać skó ry. Przysunę ł a sobie krzesł o, usiadł a, po czym skoncentrował a uwagę na Nacie. Podczas cał ej sprzeczki wyczuwał a jego wyraź ną dezaprobatę. Zastanawiał a się, czy wiedział o tym, ż e Peter dział ał bez jej wiedzy i zgody. Postanowił a przedstawić mu jasno cał ą sprawę. - Przypuszczam, iż wiesz, ż e Peter kł amał mi w ż ywe oczy? Zacisną ł wargi i wpatrywał się w nią nieruchomym spojrzeniem, ale ona doskonale znał a te sztuczki i sama czę sto z nich korzystał a, wię c po prostu cierpliwie czekał a na odpowiedź. - O nic go nie pytał em - odparł wreszcie. - Wasze rodzinne nieporozumienia nic mnie nie obchodzą. Nie jestem pracownikiem pomocy społ ecznej, tylko biznesmenem. Ale kiedyś trzymał eś mnie za rę kę, cał ował eś na dobranoc i pieś cił eś moje piersi - pomyś lał a, gł oś no zaś zapytał a: - Uczciwym biznesmenem? - Przecież wiesz, ż e tak - odpowiedział z godnoś cią. - W takim razie nie powinieneś akceptować nieuczciwych metod, któ re inni stosują w twoim imieniu. Zastanowił się przez chwilę, po czym odparł: - Tu chodzi o interesy, nie o spotkanie towarzyskie. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie pozwolił a mu na to. - Skoro korzystasz z nieuczciwoś ci mojego brata, oznacza to, ż e sam takż e jesteś nieuczciwy. Zmienił eś się od czasó w, kiedy pracował eś dla ojca. - Nie czekają c na odpowiedź zwró cił a się do Petera: - Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, ż e mó gł byś podwoić wartoś ć swoich akcji, gdybyś pozwolił mi wprowadzić w ż ycie mó j plan? - Twó j plan zupeł nie mi się nie podoba. - Nawet bez restrukturyzacji firma zyska na wartoś ci w zwią zku z wojną. Zawsze dostarczaliś my obuwie armii - pomyś l, jak wzrosną zamó wienia, kiedy Stany Zjednoczone przystą pią do wojny! - Ameryka nie bę dzie się mieszać w tę europejską awanturę. - Nawet wtedy obroty zdecydowanie wzrosną. - Spojrzał a na Nata. - Ty o tym wiesz, prawda? Wł aś nie dlatego chcesz nas wykupić. Nic nie odpowiedział, wię c zaję ł a się znowu Peterem. - Naprawdę postą pił byś duż o mą drzej, gdybyś trochę zaczekał. Posł uchaj: czy kiedykolwiek pomylił am się w takich sprawach? Czy choć raz stracił eś na tym, ż e posł uchał eś mojej rady? A moż e zyskał eś, postę pują c wbrew niej? - Ty niczego nie rozumiesz, prawda? - zapytał. Zbił ją tym z tropu. - Czego nie rozumiem? - Dlaczego postanowił em doprowadzić do poł ą czenia firm. - A wię c, dlaczego? Wpatrywał się w nią bez sł owa, a ona wyczytał a odpowiedź w jego oczach. Nienawidził jej. Doznał a autentycznego wstrzą su. Poczuł a się tak, jakby rą bnę ł a gł ową w niewidzialną ś cianę. Nie chciał a w to uwierzyć, jednak nie mogł a zignorować wyrazu nienawiś ci malują cego się na jego twarzy. W przeszł oś ci czę sto dochodził o mię dzy nimi do napię ć powstają cych na tle cał kiem naturalnej rywalizacji mię dzy rodzeń stwem, ale to, co teraz widział a, był o okropne, przeraż ają ce i nienormalne. Nigdy nie podejrzewał a, ż e jej mł odszy brat moż e jej aż tak bardzo nienawidzić. Chyba tak wł aś nie czuje się kobieta, któ rej mą ż oś wiadcza po dwudziestu latach mał ż eń stwa, ż e nawią zał romans ze swoją sekretarką i ż e już jej wcale nie kocha - myś lał a zrezygnowana. Był a zupeł nie oszoł omiona, jakby ktoś zdzielił ją mocno w gł owę. Potrzebował a trochę czasu, by oswoić się z szokują cą rzeczywistoś cią. Peter nie tylko postę pował gł upio, wstrę tnie i nieroztropnie, ale wrę cz celowo czynił szkodę samemu sobie, aby tylko pogrą ż yć siostrę. Oznaczał o to, ż e musiał być przynajmniej trochę nienormalny. Musiał a to przemyś leć. Postanowił a opuś cić duszne, zatł oczone wnę trze i zaczerpną ć trochę ś wież ego powietrza. Wstał a i wyszł a, nie odzywają c się ani sł owem. Kiedy znalazł a się na dworze, od razu poczuł a się trochę lepiej. Od strony morza wiał chł odny wiatr. Nancy przeszł a na drugą stronę drogi, po czym ruszył a wzdł uż nabrzeż a, przysł uchują c się krzykom mew. Clipper unosił się majestatycznie na powierzchni wody. Nie wyobraż ał a sobie, ż e jest aż tak ogromny; ludzie uzupeł niają cy paliwo wyglą dali przy nim jak mró wki. Widok olbrzymich silnikó w i wielkich ś migieł podział ał na nią uspokajają co. W tym samolocie nie miał a czego się bać, szczegó lnie po tym, jak przeleciał a jednosilnikową Pchł ą przez Morze Irlandzkie. Co jednak powinna zrobić po powrocie do domu? Nigdy nie uda się jej przekonać Petera, by zrezygnował ze swojego planu. Lata skrywanego gniewu i nienawiś ci odcisnę ł y zbyt gł ę bokie pię tno na jego duszy. W pewnym sensie wzbudzał w niej litoś ć; musiał być bardzo nieszczę ś liwy. Mimo to nie miał a zamiaru ustą pić. Musiał istnieć jakiś sposó b, by ocalić owoc wieloletniej pracy ich ojca. Najsł abszym ogniwem w planie Petera był Danny Riley. Czł owiek, któ ry dał się przekupić jednej stronie, mó gł zostać przekupiony takż e przez drugą. Moż e Nancy uda się znaleź ć coś, co okaż e się dla niego pokusą nie do przezwycię ż enia i skł oni go do zmiany sojusznika. Jednak nie wyglą dał o to na prostą sprawę. Ł apó wka Petera, w postaci prawnej obsł ugi czę ś ci interesó w General Textiles, był a trudna do przebicia. W takim razie, moż e zdoł a go nastraszyć? Na pewno mniej by to ją kosztował o. Ale jak to zrobić? Mogł aby przestać korzystać z usł ug jego firmy, lecz niewiele by to dał o, gdyż straty, jakie ponió sł by w ten sposó b, nadrobił by z nawią zką pracują c dla General Textiles. Do Danny'ego najł atwiej trafiał y argumenty w postaci znacznych sum w gotó wce, ale niemal cał y mają tek Nancy był zablokowany w Butach Blacka. Kilka tysię cy dolaró w, któ re mogł a bez wię kszego trudu zdobyć w każ dej chwili, to za mał o. Danny na pewno zaż ą dał by wię cej, kto wie, czy nie stu tysię cy, a ona nie zdą ż ył aby zebrać na czas tak ogromnej sumy. Z zamyś lenia wyrwał ją czyjś gł os wykrzykują cy jej nazwisko. Odwró cił a się i ujrzał a mł odego pracownika Pan American machają cego do niej rę ką. - Telefon do pani! - zawoł ał. - Dzwoni pan MacBride z Bostonu. Poczuł a przypł yw nadziei; moż e Macowi uda się znaleź ć wyjś cie z tej sytuacji? On takż e znał Danny'ego Rileya. Obaj przypominali jej ojca - należ eli do drugiego pokolenia irlandzkich emigrantó w, trzymali się z Irlandczykami i odnosili nieufnie do wszystkich protestantó w, w tym nawet do tych, któ rzy takż e pochodzili z Zielonej Wyspy. Mac był uczciwy, Danny natomiast nie, ale poza tym niemal się nie ró ż nili. Ojciec ró wnież był uczciwy, lecz potrafił od czasu do czasu przymkną ć oko na jakiś niewielki szwindel, szczegó lnie jeś li mó gł w ten sposó b wyś wiadczyć przysł ugę rodakowi ze Starego Kraju. Kiedyś nawet uratował Danny'ego przed bankructwem, przypomniał a sobie, wracają c szybkim krokiem do budynku. Zdarzył o się to kilka lat temu, na kró tko przed ś miercią ojca. Danny był bliski przegrania bardzo poważ nej sprawy, wię c nie widzą c innego sposobu, podczas partyjki golfa zaproponował sę dziemu ł apó wkę. Sę dzia jednak okazał się nieprzekupny, Danny'emu zaś pozostał y do wyboru dwie moż liwoś ci: albo sam się wycofa, albo zostanie pozbawiony prawa wykonywania zawodu. Ojciec dotarł jednak do sę dziego i przekonał go, by potraktował to zdarzenie jako jednorazowy, przypadkowy incydent. Nancy wiedział a o wszystkim, gdyż pod koniec ż ycia ojca stał a się jego najbardziej zaufaną powierniczką. Taki wł aś nie był Danny: chwiejny, mał o wiarygodny, raczej mał o inteligentny. Bez trudu powinno jej się udać przecią gną ć go na swoją stronę. Ale miał a na to tylko dwa dni. Weszł a do budynku, a mł ody urzę dnik zaprowadził ją do telefonu. Przył oż ył a sł uchawkę do ucha i wzię ł a do rę ki mikrofon. Z przyjemnoś cią usł yszał a znajomy, przyjazny gł os Maca: - A wię c udał o ci się dogonić Clippera! Dzielna dziewczyna! - Bę dę na zebraniu zarzą du, ale mam też zł ą wiadomoś ć: Peter zdobył poparcie Danny'ego. - Wierzysz mu? - Tak. Firma Danny'ego ma dostać do prowadzenia czę ś ć spraw General Textiles. - Jesteś pewna, ż e to prawda? - Są tu razem z Natem Ridgewayem. - Z tym draniem! Mac nigdy nie darzył Nata sympatią, a wrę cz znienawidził go w chwili, gdy Ridgeway zaczą ł spotykać się z Nancy. Mimo ż e Mac był bardzo szczę ś liwy w swoim mał ż eń stwie, nie cierpiał wszystkich, któ rzy kierowali ku niej choć by tylko trochę romantyczne uczucia. - Wspó ł czuję General Textiles, jeś li Danny rzeczywiś cie weź mie ich sprawy w swoje rę ce - powiedział Mac. - Przypuszczam, ż e dadzą mu tylko najmniej istotne ochł apy.
|