Студопедия

Главная страница Случайная страница

КАТЕГОРИИ:

АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника






Table of Contents 26 страница






walizkę spod fotela. Był a to wł aś ciwie duż a skó rzana torba zapinana na suwak, dodatkowo

zaś wyposaż ona w mał ą kł ó dkę. Z myś lą o takich wł aś nie chwilach Harry nigdy nie rozstawał

się ze scyzorykiem. Za jego pomocą bł yskawicznie otworzył kł ó dkę, po czym rozpią ł suwak.

W sekundę pó ź niej do kabiny wszedł mał y steward, Davy, niosą c do jadalni tacę z

drinkami. Harry podnió sł gł owę i spojrzał na niego z uś miechem. Wzrok Davy'ego spoczą ł na

torbie. Harry wstrzymał oddech, lecz ani na chwilę nie przestał się uś miechać. Steward bez

sł owa przeszedł do jadalni. Z pewnoś cią uznał, ż e torba stanowi wł asnoś ć Harry'ego.

W torbie lorda ró wnież znajdował y się przybory toaletowe i bielizna, tyle tylko, ż e

przeznaczone dla mę ż czyzny, miejsce poezji zaś zajmował a biografia Napoleona. Harry

zasuną ł suwak i zał oż ył kł ó dkę. Naturalnie Oxenford zauważ y, ż e jest otwarta i być moż e

sprawdzi zawartoś ć torby, ale kiedy przekona się, ż e nic nie zginę ł o, uzna zapewne, ż e kł ó dka

po prostu się zepsuł a.

Harry wepchną ł torbę pod fotel.

Na razie wszystko uszł o mu na sucho, lecz nie zbliż ył się ani o krok do Kompletu

Delhijskiego.

Był o bardzo mał o prawdopodobne, ż eby rodzice powierzyli dzieciom opiekę nad

kosztownoś ciami, ale mimo to postanowił sprawdzić takż e ich bagaż. Gdyby nawet lord

Oxenford wpadł na taki pomysł, chę tniej chyba zaufał by Percy'emu, któ ry był by tym z

pewnoś cią zachwycony, niż buntowniczej Margaret, coraz czę ś ciej okazują cej ojcu

nieposł uszeń stwo.

Harry postawił na fotelu pł ó cienną torbę Percy'ego, mają c nadzieję, ż e nawet gdyby

steward wracał teraz do kuchni, to uzna, ż e to wcią ż ta sama sztuka bagaż u.

Rzeczy Percy'ego był y tak starannie uł oż one, iż nie ulegał o najmniejszej wą tpliwoś ci,

ż e spakował je sł uż ą cy lub pokojó wka. Ż aden normalny pię tnastoletni chł opiec nie zawijał by

piż amy we wzorzysty papier. W kosmetyczce znajdował a się nowa szczoteczka do zę bó w i

pasta, opró cz tego zaś torba zawierał a pudeł ko turystycznych szachó w, kilka komiksó w i

paczuszkę czekoladowych ciasteczek przygotowaną zapewne przez kucharkę. Harry zajrzał

do pudeł ka z szachami, przetrzą sną ł komiksy i czę ś ciowo rozwiną ł paczkę z ciastkami, lecz

nigdzie nie znalazł biż uterii.

Kiedy odstawiał torbę na miejsce, przez kabinę przeszedł któ ryś z pasaż eró w,

prawdopodobnie idą c do toalety. Harry cał kowicie go zignorował.

Nie wierzył, by lady Oxenford zdecydował a się pozostawić bezcenne klejnoty w kraju,

któ ry w cią gu kilku tygodni mó gł zostać pokonany i zł upiony przez wojska najeź dź có w. O ile

jednak mó gł stwierdzić, nie miał a ich ani na sobie, ani przy sobie. Jeś li nie znajdzie ich takż e

w torbie Margaret, bę dzie to oznaczać, ż e są w luku bagaż owym. Czy podczas lotu moż na

dostać się do luku? Jeś li nie, to spró buje zamieszkać w Nowym Jorku w tym samym hotelu, co

rodzina Oxenford...

Musiał się poś pieszyć, bo kapitan i Clive Membury zaczną się wkró tce zastanawiać,

czemu tak dł ugo nie wraca.

Wzią ł do rę ki walizeczkę Margaret. Wyglą dał a jak prezent urodzinowy: nieduż a, z

kremowej skó ry, ze ś licznymi metalowymi okuciami. Kiedy ją otworzył, natychmiast poczuł

zapach perfum Margaret: „Tosca”. Pierwszą rzeczą, na jaką natrafił, był a baweł niana koszula

nocna w drobne kwiatuszki. Spró bował wyobrazić sobie dziewczynę w tym stroju, ale doszedł

do wniosku, ż e wyglą dał aby zbyt dziecinnie. Bielizna był a ró wnież baweł niana, zupeł nie biał a.

Przemknę ł a mu przez gł owę myś l, czy Margaret jest jeszcze dziewicą. Niewielka, oprawiona w

ramki fotografia przedstawiał a mniej wię cej dwudziestojednoletniego, przystojnego chł opaka o

doś ć dł ugich czarnych wł osach i ró wnie czarnych brwiach, ubranego w stró j i czapkę studenta.

Prawdopodobnie był to jej chł opiec, któ ry zginą ł w Hiszpanii. Ciekawe, czy z nim spał a? Harry

przypuszczał, ż e tak, pomimo to, ż e nosił a majtki jak uczennica. Czytał a powieś ć D. H.

Lawrence'a. Zał oż ę się, ż e jej matka nic o tym nie wie - pomyś lał. Na dnie torby leż ał o kilka

lnianych chusteczek z monogramem „M. O.”. One takż e pachniał y „Toscą ”.

Ani ś ladu klejnotó w. Cholera.

Postanowił zabrać na pamią tkę jedną z chusteczek. W chwili kiedy ją wyją ł, w przejś ciu

prowadzą cym do jadalni pojawił się Davy z tacą, na któ rej pię trzył y się talerze po zupie.

Zerkną ł na Harry'ego, po czym nagle zatrzymał się, zmarszczył brwi i zmierzył go

znacznie uważ niejszym, przecią gł ym spojrzeniem. Torba Margaret w niczym nie przypominał a

torby lorda Oxenford. Był o oczywiste, ż e Harry nie moż e być wł aś cicielem obu toreb, z czego

wypł ywał oczywisty wniosek, ż e zaglą da do cudzego bagaż u.

Davy wpatrywał się w niego przez dł uż szą chwilę; bał się urazić pasaż era pochopnym

oskarż eniem, a jednocześ nie nie mó gł tak po prostu zignorować tego, co zobaczył.

- Przepraszam pana, ale czy jest pan pewien, ż e to pań ska torba? - wykrztusił

wreszcie.

Harry pokazał mu trzymaną w dł oni chusteczkę.

- Uważ asz, ż e wycierał bym nos w coś takiego?

Zamkną ł starannie torbę i odstawił ją na miejsce.

Davy wcią ż wydawał się mocno zaniepokojony.

- Poprosił a mnie, ż ebym jej przynió sł chusteczkę - wyjaś nił Harry.

Z twarzy Davy'ego zniknę ł a podejrzliwoś ć, ustę pują c miejsca zmieszaniu.

- Proszę mi wybaczyć, ale sam pan rozumie, ż e...

- Wszystko w porzą dku. To dobrze, ż e jesteś czujny. - Poklepał stewarda po ramieniu. -

Oby tak dalej.

Ż eby uwiarygodnić swoją bajeczkę, musiał teraz zanieś ć tę przeklę tą chusteczkę

Margaret. Nie zwlekają c wszedł do jadalni.

Siedział a przy stoliku z rodzicami i bratem.

- Zgubił a to pani - powiedział, podają c jej chusteczkę.

- Naprawdę? - zdziwił a się. - Dzię kuję panu.

- Nie ma za co - odparł i wró cił szybko do kabiny. Czy Davy bę dzie chciał sprawdzić

autentycznoś ć jego historyjki i zapyta dziewczynę, czy rzeczywiś cie poprosił a go, by przynió sł

jej czystą chusteczkę? Mocno w to wą tpił.

Miną ł kuchnię, gdzie steward ukł adał w pojemnikach brudne naczynia, po czym wspią ł

się po spiralnych schodkach. Jak, do jasnej cholery, ma się dostać do luku bagaż owego?

Przecież nawet nie wie gdzie to jest, bo nie przyglą dał się ł adowaniu bagaż y. Ale przecież

musi istnieć jakiś sposó b.

Kapitan Baker wł aś nie wyjaś niał Clive'owi Membury'emu zasady nawigacji nad

oceanem.

- Przez wię kszą czę ś ć lotu znajdujemy się poza zasię giem naprowadzają cych stacji

radiowych, wię c korzystamy gł ó wnie ze wskazań gwiazd - wtedy, kiedy je widzimy, ma się

rozumieć.

- Nie ma pan aparatu? - zapytał ostro Membury na widok Harry ego. To na pewno

gliniarz - pomyś lał Harry, gł oś no zaś odparł:

- Zapomniał em zał oż yć film. Dureń ze mnie, prawda? - rozejrzał się dookoł a. - A jak

stą d moż na zobaczyć gwiazdy?

- Och, nawigator po prostu wychodzi na chwilę na skrzydł o - odparł kapitan z poważ ną

miną, ale zaraz się uś miechną ł. - Oczywiś cie ż artował em. Do tego celu jest przeznaczona

specjalna wież yczka obserwacyjna. Zaraz panom pokaż ę. - Otworzył drzwi w tylnej ś cianie

kabiny. Harry ruszył za nim i znalazł się w wą skim korytarzyku. Kapitan wskazał w gó rę. - Oto

ona. - Harry podnió sł gł owę bez wię kszego zainteresowania. Jego myś li w dalszym cią gu był y

zaprzą tnię te klejnotami lady Oxenford. Rzeczywiś cie, z kadł uba samolotu sterczał a

przeszklona wież yczka, do któ rej moż na był o się dostać po metalowej drabince. - Jeś li trafimy

na przerwę w pokrywie chmur, nawigator wspina się tam z oktantem i przeprowadza pomiary.

Tę dy ró wnież ł adujemy bagaż.

Harry nadstawił uszu.

- Bagaż pasaż eró w? - upewnił się.

- Oczywiś cie.

- A gdzie go trzymacie?

Kapitan wskazał dwoje drzwi usytuowanych po obu stronach korytarza.

- W lukach.

Harry nie wierzył wł asnemu szczę ś ciu.

- Wię c nasze bagaż e są tu, za tymi drzwiami?

- Tak jest.

Nacisną ł klamkę; drzwi nie był y zamknię te. Wsadził gł owę do ś rodka i ujrzał walizy,

kufry i torby; starannie poukł adane i przywią zane do metalowych klamer, tak by nie

przemieszczał y się podczas lotu.

W któ rejś z nich znajdował się Komplet Delhijski, a wraz z nim wspaniał a przyszł oś ć

Harry'ego Marksa.

- Fascynują ce - mrukną ł Clive Membury, zaglą dają c mu przez ramię.

- I to jak... - szepną ł Harry.

ROZDZIAŁ 14

Margaret był a w wyś mienitym humorze. Co chwila zapominał a, ż e w gruncie rzeczy

wcale nie miał a ochoty lecieć do Ameryki. Aż trudno jej był o uwierzyć, ż e zaprzyjaź nił a się z

prawdziwym zł odziejem. Gdyby ktoś inny powiedział: „Jestem zł odziejem”, pomyś lał aby ż e

ż artuje, ale w przypadku Harry'ego wiedział a, ż e to prawda, ponieważ widział a go na

posterunku policji i sł yszał a przedstawiane mu zarzuty.

Zawsze fascynowali ją ludzie ż yją cy poza nawiasem uporzą dkowanego

społ eczeń stwa: kryminaliś ci, cyganeria artystyczna, anarchiś ci, prostytutki i wł ó czę dzy.

Wydawali się tacy wolni! Oczywiś cie ich wolnoś ć nie pozwalał a im kupować szampana, latać

do Nowego Jorku ani posył ać dzieci na uniwersytet - nie był a aż tak naiwna, by nie zdawać

sobie sprawy z ograniczeń wią ż ą cych się z faktem bycia wyrzutkiem społ eczeń stwa. Ale

przynajmniej ludzie tacy jak Harry nigdy nie musieli niczego robić tylko dlatego, ż e im kazano,

a to wydawał o się jej wrę cz cudowne. Marzył a o tym, by wstą pić do jakiegoś oddział u

partyzanckiego, mieszkać w gó rach, nosić spodnie i przewieszony przez ramię karabin, kraś ć

ż ywnoś ć, spać pod gwiazdami i nie oddawać ubrania do prasowaczki.

Jednak nigdy nie udał o jej się spotkać takich ludzi, a nawet jeś li ich spotkał a, to

zupeł nie nie zdawał a sobie z tego sprawy; czyż nie siedział a na schodkach domu na

„najbardziej zakazanej ulicy w Londynie”, nie wiedzą c o tym, ż e wszyscy dokoł a biorą ją za

prostytutkę? Wydawał o jej się, ż e zdarzył o się to już bardzo dawno temu, choć w

rzeczywistoś ci był o to zaledwie poprzedniej nocy.

Spotkanie z Harrym stanowił o najbardziej interesują cą przygodę, jaka przytrafił a się jej

od wielu, wielu lat. Reprezentował sobą wszystko, za czym tę sknił a, i mó gł robić to, na co miał

ochotę. Rano postanowił polecieć do Ameryki, a po poł udniu był już w drodze. Jeś li zapragną ł

tań czyć przez cał ą noc i spać cał y dzień, po prostu to robił. Jadł i pił to, co chciał i tylko wtedy,

kiedy miał na to ochotę, wszystko jedno - w Ritzu, zwykł ym pubie czy na pokł adzie Clippera.

Mó gł wstą pić do partii komunistycznej, a potem wypisać się z niej bez potrzeby tł umaczenia

się przed kimkolwiek. A kiedy potrzebował pienię dzy, po prostu zabierał je tym, któ rzy mieli

wię cej, niż na to zasł ugiwali. Był po prostu wolny!

Pragnę ł a dowiedzieć się o nim czegoś wię cej. Podczas kolacji ż ał ował a każ dej chwili,

jaką musiał a spę dzić bez niego.

W jadalni stał y trzy czteroosobowe stoliki. Przy są siednim siedzieli baron Gabon i Carl

Hartmann. Kiedy wchodzili, ojciec obrzucił ich niechę tnym spojrzeniem, prawdopodobnie

dlatego, ż e obaj byli Ż ydami. Są siadami barona i profesora byli Ollis Field i Frank Gordon.

Gordon, odrobinę starszy od Harry'ego, zwracał na siebie uwagę niezwykle przystojną twarzą,

choć w kształ cie jego ust był o coś brutalnego. Ollis Field natomiast był niezbyt rzucają cym się

w oczy starszym mę ż czyzną o zupeł nie pozbawionej wł osó w gł owie. Obaj stali się obiektem

plotek i dociekań, kiedy jako jedyni pozostali w samolocie podczas postoju w Foynes.

Miejsca przy trzecim stoliku zajmował y Lulu Bell i księ ż na Lavinia, narzekają ca gł oś no

na to, ż e kucharz przesolił koktajl z krewetek. Wraz z nimi siedział o dwoje pasaż eró w, któ rzy

weszli na pokł ad Clippera w Foynes: pan Lovesey i pani Lenehan. Percy twierdził, ż e

umieszczono ich w apartamencie dla nowoż eń có w, mimo ż e nie byli mał ż eń stwem. Margaret

bardzo zdziwił o, ż e linie lotnicze dopuszczają do czegoś takiego. Być moż e zdecydowano się

nieco rozluź nić rygory przepisó w ze wzglę du na ogromną liczbę osó b pragną cych za wszelką

cenę dostać się do Ameryki.

Percy zasiadł do kolacji w czarnej ż ydowskiej jarmuł ce. Margaret nie zdoł ał a zdusić

chichotu. Gdzie udał o mu się znaleź ć coś takiego?

Ojciec natychmiast zerwał mu ją z gł owy.

- Niemą dry chł opak! - warkną ł gniewnie.

Odką d matka przestał a pł akać po rozstaniu z Elizabeth, jej nieruchoma twarz nie

odzwierciedlał a już jakichkolwiek uczuć.

- Bardzo wcześ nie jak na kolację - zauważ ył a apatycznie.

- Jest już wpó ł do ó smej - odparł ojciec.

- Czemu wię c się nie ś ciemnia?

- U nas, w Anglii, już jest ciemno - powiedział Percy. - Ale my jesteś my pię ć set

kilometró w na zachó d od brzegó w Irlandii. Gonimy sł oń ce.

- Ale kiedyś chyba zrobi się ciemno?

- Myś lę, ż e okoł o dziewią tej.

- To dobrze - odparł a oboję tnie matka.

- Czy, zdajecie sobie sprawę, ż e gdybyś my lecieli z odpowiednią prę dkoś cią,

zró wnalibyś my się z pozornym ruchem sł oń ca i wtedy cał y czas był oby widno? - zapytał z

podnieceniem Percy.

- Nigdy nie uda się zbudować tak szybkich samolotó w - stwierdził stanowczo ojciec.

Steward przynió sł pierwsze danie.

- Ja dzię kuję - powiedział Percy. - Krewetki nie są koszerne.

Nicky spojrzał na niego ze zdziwieniem, ale zachował milczenie. Ojciec poczerwieniał

jak burak.

Margaret poś piesznie zmienił a temat.

- Kiedy bę dzie nastę pny postó j, Percy? - Jej brat zawsze wiedział takie rzeczy.

- Lot do Botwood trwa szesnaś cie i pó ł godziny. Powinniś my zjawić się tam o dziewią tej

rano brytyjskiego czasu letniego.

- A któ ra godzina bę dzie tam, na miejscu?

- Na Nowej Fundlandii jest o trzy i pó ł godziny pó ź niej niż na poł udniku Greenwich.

- Trzy i pó ł? - zdziwił a się Margaret. - Nie wiedział am, ż e są miejsca, gdzie dodaje się

albo odejmuje poł ó wki godzin.

- A ponieważ obowią zuje tam czas letni, tak jak w Wielkiej Brytanii, wylą dujemy w

Botwood o pią tej trzydzieś ci rano czasu lokalnego - dokoń czył Percy.

- Chyba nie dam rady wstać tak wcześ nie.

- Owszem, dasz radę - odparł ze zniecierpliwieniem. - Bę dzie ci się zdawał o, ż e jest już

dziewią ta.

- Wszyscy chł opcy tak dobrze znają się na tych ró ż nych technicznych sprawach... -

mruknę ł a lady Oxenford.

Margaret ogromnie irytował o, kiedy matka udawał a gł upią. „Pamię taj, kochanie, ż e

mę ż czyź ni nie lubią zbyt mą drych dziewczą t”, usł yszał a kiedyś od niej. Margaret nie zgadzał a

się z nią, ale zachował a to dla siebie. Jej zdaniem gł upi mę ż czyź ni lubili gł upie kobiety,

mą drzy zaś - mą dre.

Od strony są siedniego stolika dotarł y do niej podniesione gł osy. Baron Gabon i Carl

Hartmann sprzeczali się o coś, podczas gdy wspó ł biesiadnicy przyglą dali im się w milczeniu.

Uś wiadomił a sobie, ż e za każ dym razem, kiedy widział a profesora i barona, byli pogrą ż eni w

zaż artej dyskusji. Moż e nie był o w tym nic dziwnego; widocznie obcują c z jednym z

najwybitniejszych umysł ó w ś wiata nie sposó b był o prowadzić normalnej rozmowy. Kilkakrotnie

usł yszał a sł owo „Palestyna”. Zerknę ł a z niepokojem na ojca; on takż e to usł yszał i sprawiał

wraż enie coraz bardziej zirytowanego. Jednak zanim zdoł ał zareagować, Margaret

powiedział a:

- Podobno mamy przelatywać przez sztorm. Bę dzie trochę trzę sł o.

- Ską d wiesz? - zapytał Percy z zazdroś cią w gł osie; to on był tu ekspertem, nie jego

siostra.

- Harry mi powiedział.

- A ską d on wie?

- Jadł kolację z inż ynierem pokł adowym i nawigatorem.

- Wcale się nie boję - oś wiadczył Percy gł osem, któ ry sugerował jednak, ż e się boi, i to

bardzo.

Margaret do tej pory jakoś nie przyszł o do gł owy obawiać się sztormu. Moż e bę dzie im

trochę niewygodnie, ale chyba samolotowi nie groził o ż adne niebezpieczeń stwo?

Ojciec opró ż nił kieliszek i zrzę dliwym tonem zaż ą dał od stewarda wię cej wina. Czyż by

on takż e bał się sztormu? Zauważ ył a, ż e pije wię cej niż zazwyczaj. Miał nabiegł ą krwią twarz i

wytrzeszczone oczy. Czy to strach, czy zdenerwowanie wywoł ane buntem Elizabeth?

- Margaret, powinnaś trochę porozmawiać z tym mił ym panem Memburym -

powiedział a matka.

Margaret bardzo się zdziwił a.

- Dlaczego? Przecież dał wyraź nie do zrozumienia, ż e chce, by zostawić go w spokoju.

- Moim zdaniem jest po prostu nieś miał y.

Okazywanie wspó ł czucia nieś miał ym ludziom był o zupeł nie niepodobne do matki,

szczegó lnie jeś li, tak jak ó w pan Membury, bez wą tpienia należ eli do klasy ś redniej.

- Wyduś to z siebie, mamo. O co ci naprawdę chodzi?

- Po prostu nie ż yczę sobie, ż ebyś spę dził a cał ą podró ż flirtują c z panem

Vandenpostem.

Był o to dokł adnie to, co zamierzał a zrobić Margaret.

- A dlaczego, jeś li wolno spytać?

- Có ż, jest w twoim wieku, jak moż e zauważ ył aś, wię c raczej nie powinien sobie zbyt

wiele wyobraż ać.

- Nie mam nic przeciwko temu, ż eby wyobraż ał sobie jak najwię cej. Jest szalenie

przystojny.

- Nie, kochanie - stwierdził a stanowczo matka. - Wydaje mi się, ż e nie należ y zupeł nie

do nas.

Innymi sł owy uważ ał a, ż e Harry nie należ y do klasy wyż szej. Jak wię kszoś ć

cudzoziemcó w wż enionych w arystokratyczne rodziny, matka przewyż szał a pod wzglę dem

snobizmu nawet rdzennych Brytyjczykó w. Poza tym, nie dał a się do koń ca oszukać Harry'emu

udają cemu zamoż nego mł odego Amerykanina. Jej wyczucie był o nieomylne.

- Ale przecież sama powiedział aś, ż e znasz Vandenpostó w z Filadelfii?

- Owszem, lecz teraz jestem niemal pewna, ż e nie pochodzi z tej rodziny.

- Powinnam darzyć go jeszcze wię kszymi wzglę dami choć by po to, ż eby ukarać cię za

twó j snobizm, mamo.

- Tu nie chodzi o snobizm, kochanie, tylko o pochodzenie. Snobizm jest szalenie

wulgarny.

Margaret zrezygnował a z dalszej dyskusji. Zbroi wyż szoś ci, w jaką zakuł a się matka,

nie imał się ż aden orę ż. Pró by przekonywania nie miał y ż adnego sensu. Mimo to nie miał a

najmniejszego zamiaru zastosować się do jej ż yczenia; Harry był stanowczo zbyt interesują cy.

- Ciekawe, kim jest ten pan Membury? - odezwał się Percy. - Podoba mi się jego

czerwona kamizelka. Nie wyglą da na kogoś, kto czę sto lata przez Atlantyk.

- Przypuszczam, ż e jest jakimś funkcjonariuszem pań stwowym - powiedział a matka.

Rzeczywiś cie wyglą da na kogoś takiego - pomyś lał a Margaret. - Mama ma bystre oko.

- Moż e pracuje dla linii lotniczych - zauważ ył ojciec.

- Moim zdaniem ma raczej coś wspó lnego ze sł uż bą publiczną - odparł a matka.

Stewardzi przynieś li gł ó wne danie. Lady Oxenford podzię kował a za filet mignon.

- Nie jadam smaż onych potraw - poinformował a Nicky'ego. - Proszę mi przynieś ć

trochę selera i kawior.

- Musimy mieć wł asne pań stwo! - stwierdził przy są siednim stoliku baron Gabon. - To

jedyne rozwią zanie.

- Ale przecież sam przyznał eś, ż e to bę dzie musiał o być pań stwo zmilitaryzowane... -

zauważ ył Carl Hartmann.

- W celu obrony przed wrogimi są siadami.

- Czyli zgadzasz się, ż e bę dzie się w nim dyskryminował o Arabó w, a faworyzował o

Ż ydó w - ale przecież jeś li poł ą czymy militaryzm i rasizm, to otrzymamy faszyzm, przeciwko

któ remu podobno walczysz!

- Cii, nie tak gł oś no! - sykną ł baron Gabon i obaj zniż yli gł osy.

W normalnych okolicznoś ciach Margaret bardzo zainteresował by przedmiot ich sporu;

ona takż e czę sto rozmawiał a na ten temat z Ianem. Zdania socjalistó w w kwestii Palestyny

był y podzielone: niektó rzy twierdzili, iż oto wreszcie nadarza się okazja stworzenia idealnego

pań stwa, inni zaś utrzymywali, ż e ziemie te należ ą do zamieszkują cych je już ludzi i nie mogą

być „przekazane” Ż ydom, tak samo jak nie mogł y być im przekazane Irlandia, Hongkong czy

Teksas. Okolicznoś ć, ż e tak wielu spoś ró d socjalistó w był o Ż ydami, jeszcze bardziej

komplikował a cał y problem.

Teraz jednak modlił a się w duchu o to, ż eby Gabon i Hartmann okieł znali nieco

temperamenty, by ich wypowiedzi nie dotarł y do uszu ojca.

- Nie wiedział em, ż e podró ż ujemy w towarzystwie zgrai Ż ydó w - powiedział gł oś no lord

Oxenford.

- Aj, waj! - cmokną ł Percy.

Margaret skierował a na ojca spojrzenie przepeł nione odrazą. Kiedyś jego polityczna

filozofia zdawał a się mieć znacznie wię cej sensu. Gdy mnó stwo zdolnych do pracy ludzi nie

mogł o znaleź ć zatrudnienia i przymierał o gł odem, twierdzenia, ż e zaró wno kapitalizm, jak i

socjalizm zawiodł y na cał ej linii oraz ż e demokracja nie jest w stanie uczynić nic, by pomó c

zwykł emu czł owiekowi, brzmiał y odważ nie i przekonują co. W idei wszechmocnego pań stwa

kierują cego wszystkimi dziedzinami ż ycia pod przewodem dyktatora - dobroczyń cy był o coś

niezmiernie atrakcyjnego. Teraz jednak te ś wietlane ideał y i ś miał e programy uległ y

degeneracji, przeistaczają c się w bezmyś lną bigoterię. Kiedy w znajdują cym się w domowej

bibliotece egzemplarzu „Hamleta” znalazł a wers: „Tu leż y wielki umysł stoczon przez robaki! ” -

natychmiast pomyś lał a o swoim ojcu.

Odniosł a wraż enie, iż dwaj mę ż czyź ni nie usł yszeli zaczepnej uwagi, gdyż byli bardzo

pochł onię ci rozmową, a w dodatku ojciec siedział odwró cony do nich plecami.

- Jak myś licie, o któ rej powinniś my poł oż yć się spać? - zapytał a, pragną c skierować

jego uwagę na inny temat.

- Ja chciał bym jak najszybciej - oś wiadczył Percy. Był o to do niego zupeł nie

niepodobne, ale wią zał o się zapewne z chę cią doznania dreszczyku emocji, jaki towarzyszył

szykowaniu się do snu na pokł adzie lecą cego samolotu.


Поделиться с друзьями:

mylektsii.su - Мои Лекции - 2015-2024 год. (0.046 сек.)Все материалы представленные на сайте исключительно с целью ознакомления читателями и не преследуют коммерческих целей или нарушение авторских прав Пожаловаться на материал