Главная страница Случайная страница КАТЕГОРИИ: АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатикаИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторикаСоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансыХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника |
Table of Contents 32 страница
wystawił gł owę. W tym samym momencie Margaret usł yszał a za sobą jakiś odgł os. Obejrzał a się przez ramię i zobaczył a poruszenie za kotarą wiszą cą nad ł ó ż kiem ojca. Zacisną ł dł oń na fał dzie. Widocznie zamierzał wstać do ł azienki. Nie zastanawiają c się wiele Margaret wepchnę ł a Harry'ego do ś rodka i wskoczył a za nim na jego koję. Zacią gają c za sobą zasł onę zobaczył a ojca wstają cego z ł ó ż ka. Dzię ki Bogu, nie zauważ ył jej! Uklę kł a na samym koń cu koi i spojrzał a na Harry'ego. Siedział po drugiej stronie z kolanami podcią gnię tymi pod brodę, przypatrują c się jej w przyć mionym ś wietle są czą cym się przez kotarę. Wyglą dał jak dziecko, któ re zobaczył o ś wię tego Mikoł aja wchodzą cego przez komin; chyba wcią ż jeszcze nie mó gł uwierzyć swemu szczę ś ciu. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale Margaret nakazał a mu milczenie przykł adają c palec do jego warg. Nagle uś wiadomił a sobie, ż e wskakują c do ł ó ż ka Harry'ego zostawił a na podł odze kapcie. Miał y wyhaftowane jej inicjał y, wię c ł atwo był o je rozpoznać, a ponieważ stał y obok kapci Harry'ego, jak buty przed drzwiami hotelowego pokoju, to każ dy mó gł się domyś lić, ż e spę dzają razem tę noc. Minę ł o zaledwie kilka sekund. Spojrzał a ostroż nie przez szparę w zasł onie. Ojciec, odwró cony do niej plecami, schodził wł aś nie po drabince z koi. Margaret wycią gnę ł a bł yskawicznie rę kę. Gdyby się teraz odwró cił, był aby zgubiona. Niemal od razu trafił a na swoje kapcie, chwycił a je w chwili, kiedy ojciec staną ł obiema stopami na podł odze, i wcią gnę ł a do ś rodka na uł amek sekundy przed tym, jak odwró cił gł owę w jej stronę. Powinna być przeraż ona, lecz odczuwał a tylko radosne podniecenie. Na dobrą sprawę nie miał a poję cia, czego oczekiwać. Wiedział a tylko tyle, ż e bardzo chciał a być z Harrym. Perspektywa samotnej nocy spę dzonej na rozmyś laniu o tym, ż e mogliby być razem, stał a się nie do zniesienia. Mimo to nie miał a zamiaru mu się oddać. Owszem, chciał aby tego, i to nawet bardzo, ale na przeszkodzie stał o mnó stwo praktycznych problemó w, z któ rych bynajmniej nie najmniejszy stanowił pan Membury, pogrą ż ony we ś nie zaledwie kilkanaś cie centymetró w nad ich gł owami. Jednak już w nastę pnej chwili uś wiadomił a sobie, ż e w przeciwień stwie do niej Harry doskonale wie, czego chce. Nachylił się do przodu, poł oż ył rę kę na jej karku, przycią gną ł ją do siebie i pocał ował. Po trwają cym uł amek sekundy wahaniu Margaret zrezygnował a ze stawiania oporu i poddał a się wspaniał emu uczuciu. Myś lał a o tym tak dł ugo, iż teraz wydawał o jej się, jakby kochał a się z nim już od wielu godzin. Tym razem jednak wszystko był o realne: silna rę ka na karku, prawdziwe usta, autentyczny oddech ż ywej ludzkiej istoty. Delikatny pocał unek trwał bardzo dł ugo, tak dł ugo, ż e uwagi Margaret nie umkną ł ż aden, nawet najdrobniejszy szczegó ł: poruszenia palcó w wplą tanych w jej wł osy, szorstki dotyk mę skiego podbró dka, podmuch oddechu na policzku, poruszają ce się usta, zę by pieszczą ce jej wargi, wreszcie ję zyk wciskają cy się mię dzy nie, ruchliwy i natarczywy. Poddał a się narastają cemu pragnieniu i otworzył a szeroko usta. Po chwili oderwali się od siebie, cię ż ko dyszą c. Wzrok Harry'ego spoczą ł na jej piersiach. Spojrzawszy w dó ł stwierdził a, ż e szlafrok rozchylił się zupeł nie, a jej nabrzmiał e sutki odznaczają się wyraź nie pod cienkim materiał em baweł nianej koszuli. Harry wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany, a potem wycią gną ł powoli rę kę i ostroż nie dotkną ł sterczą cej sutki, draż nią c ją delikatnymi muś nię ciami. Był o to bardzo przyjemne uczucie. Nagle odniosł a wraż enie, ż e nie wytrzyma ani chwili dł uż ej w ubraniu. Zdecydowanym ruchem zrzucił a szlafrok, po czym chwycił a w obie rę ce dó ł koszuli. Uważ aj! - usł yszał a w myś lach ostrzegawczy gł os. - Jeś li to zrobisz, nie bę dziesz już miał a odwrotu! - Zawahał a się przez uł amek sekundy. I bardzo dobrze! - zdecydował a. Ś cią gnę ł a koszulę przez gł owę i uklę kł a przed nim zupeł nie naga. Był a onieś mielona i trochę zawstydzona, co jednak wcale nie wpł ynę ł o na zmniejszenie jej podniecenia. Spojrzenie Harry'ego wę drował o po jej ciele; w jego oczach dostrzegł a zachwyt i poż ą danie. Zgią ł się wpó ł w ciasnej przestrzeni, a nastę pnie zbliż ył gł owę do jej piersi. Zaniepokoił a się lekko, gdyż nie wiedział a, co zamierza zrobić. Jego wargi musnę ł y najpierw jedną pierś, potem drugą, nastę pnie zaś poczuł a dotknię cie jego dł oni, gł aszczą cych, ugniatają cych i waż ą cych. Usta Harry'ego przesuwał y się, aż wreszcie dotarł y do sutki tak nabrzmiał ej, iż wydawał o się, ż e zaraz pę knie. Zaczą ł ją ssać, a Margaret aż ję knę ł a z rozkoszy. Po chwili zapragnę ł a, by uczynił to samo z drugą piersią, ale wstydził a się go o to poprosić. On chyba jednak wyczuł jej ż yczenie, gdyż zrobił to, czego chciał a. Pogł adził a go po lś nią cych wł osach, a potem przycisnę ł a mocno do piersi. Zaczą ł ssać jeszcze mocniej. Marzył a o tym, by poznać jego ciał o. Kiedy przerwał na chwilę, odepchnę ł a go lekko i rozpię ł a guziki jego koszuli. Oboje oddychali jak sprinterzy po biegu, nie powiedzieli jednak ani sł owa, boją c się, ż e ktoś mó gł by ich usł yszeć. Harry ś cią gną ł koszulę. Miał nie zaroś nię tą pierś. Chciał a, ż eby był zupeł nie nagi, tak jak ona. Znalazł a sznurek w spodniach piż amy i rozwią zał a go, czują c się jak ostatnia lubież nica. Harry sprawiał wraż enie nieco zaskoczonego. Pomyś lał a z niepokojem, ż e zapewne poczyna sobie duż o ś mielej niż dziewczę ta, któ re znał do tej pory, ale doszł a do wniosku, ż e powinna dokoń czyć to, co zaczę ł a. Pchnę ł a go jeszcze mocniej, aż poł oż ył się na wznak, a nastę pnie chwycił a za nogawki i pocią gnę ł a z cał ej sił y do siebie. Unió sł nieco biodra, by uł atwić jej zadanie. Najpierw pojawił y się gę ste, krę cone wł osy na podbrzuszu, potem zaś jej oczom ukazał się sterczą cy niczym maszt penis. Wpatrywał a się w niego zafascynowana. Skó ra był a opię ta ciasno na nabrzmiał ych ż ył ach, koniec zaś przypominał bliski rozkwitnię cia pą k fioletowego tulipana. Harry leż ał nieruchomo, jakby wiedział, ż e tego wł aś nie od niego oczekiwał a, ale ś wiadomoś ć, ż e dziewczyna patrzy na niego, z każ dą chwilą rozpalał a go coraz bardziej. Margaret czuł a, ż e koniecznie, ale to koniecznie musi tego dotkną ć. Dł oń podję ł a wę dró wkę niemal bez udział u jej woli. Harry ję kną ł, gdy zorientował się, co się zaraz stanie. Zawahał a się w ostatnim uł amku sekundy. Biał a dł oń zawisł a nad ciemnym od nabiegł ej krwi penisem... Harry ję kną ł. Zaraz potem Margaret zacisnę ł a smukł e palce na jego czł onku. Był bardzo gorą cy i w pierwszej chwili odniosł a wraż enie, ż e jest doś ć mię kki, ale kiedy nieco wzmocnił a uś cisk, wywoł ują c tym kolejny ję k, przekonał a się, ż e twardoś cią doró wnuje koś ci. Spojrzał a na Harry'ego; miał zarumienioną twarz i oddychał szybko przez uchylone usta. Bardzo chciał a sprawić mu rozkosz, zmienił a wię c nieco uchwyt i zaczę ł a pocierać jego penis ruchem, któ rego nauczył ją Ian. Efekt przeró sł jej najś mielsze oczekiwania. Harry ję kną ł, zamkną ł oczy i ś cisną ł kolana, a za drugim pocią gnię ciem wyprę ż ył się z twarzą wykrzywioną niesamowitym grymasem, z jego czł onka zaś trysną ł obfity strumień biał ej spermy. Zaskoczona i nieco przestraszona Margaret pracował a nadal; za każ dym pocią gnię ciem w dó ł nastę pował a kolejna erupcja. Ogarnę ł o ją niesamowite poż ą danie; czuł a niezwykł y cię ż ar piersi, zaschł o jej zupeł nie w gardle, po wewnę trznej stronie ud ciekł y struż ki ś liskiej wilgoci. Wreszcie, za pią tym lub szó stym razem, nasienie przestał o się wydobywać, Harry zaś rozprę ż ył się i poł oż ył cię ż ko gł owę na poduszce. Margaret poł oż ył a się obok niego. - Przepraszam... - szepną ł, spoglą dają c na nią ze wstydem. - Nie masz za co przepraszać - odparł a. - To był o cudowne. Jeszcze nigdy nie robił am czegoś takiego. Czuję się wspaniale. Zdziwił się. - Naprawdę podobał o ci się? Wstydził a się powiedzieć mu to wprost, wię c tylko skinę ł a gł ową. - Ale ja nie... To znaczy, ty nie... Milczał a. Był o coś, co mó gł by dla niej zrobić, ale bał a się go o to poprosić. Przekrę cił się na bok, tak ż e leż eli stykają c się niemal twarzami. - Moż e za kilka minut... - szepną ł. Nie mogę czekać kilku minut! - pomyś lał a. - A wł aś ciwie dlaczego nie mogę poprosić go, by zrobił mi to, co przed chwilą ja jemu? Mimo to sł owa nie chciał y przejś ć jej przez gardł o. Wreszcie zacisnę ł a powieki, chwycił a jego rę kę i poprowadził a ją w dó ł, mię dzy swoje nogi. - Bą dź delikatny... - szepnę ł a mu do ucha. Zrozumiał, o co jej chodzi. Jego dł oń poruszał a się ostroż nie, badają c i wyczuwają c. Margaret był a wilgotna, wrę cz mokra. Palce Harry'ego bez trudu wś lizgnę ł y się mię dzy wargi sromowe. Obję ł a go za szyję i przycisnę ł a mocno. Poczuł a jego palce w swoim wnę trzu. Nie tu! Wyż ej! - pomyś lał a i w tej samej chwili, jakby czytają c w jej myś lach, dotkną ł najczulszego miejsca. Ciał em dziewczyny wstrzą snę ł y niekontrolowane dreszcze. Aby stł umić krzyk rozkoszy, zatopił a zę by w ramieniu Harry'ego. Znieruchomiał, ale ona sama pocierał a kroczem o jego rę kę, wywoł ują c kolejne fale cudownej przyjemnoś ci. Po pewnym czasie wspaniał e doznania dobiegł y koń ca, ale wtedy Harry znowu zaczą ł poruszać palcem i Margaret doznał a drugiego orgazmu, ró wnie silnego jak pierwszy. Wreszcie rozkosz zamienił a się w bó l, wię c odepchnę ł a jego rę kę. Harry odsuną ł się od niej i ostroż nie dotkną ł miejsca, w któ re go ugryzł a. - Przepraszam... - wydyszał a, nie mogą c jeszcze zł apać tchu. - Bolał o? - I to jak! - odparł szeptem, po czym oboje zaczę li chichotać jak szaleni. Ś wiadomoś ć, ż e pod ż adnym pozorem nie wolno im roześ miać się gł oś no, tylko pogorszył a sytuację. Przez co najmniej dwie minuty zupeł nie nie byli w stanie się opanować. - Masz cudowne ciał o - powiedział wreszcie, kiedy miną ł atak wesoł oś ci. - Ty też! - odparł a z zapał em. Nie chciał jej uwierzyć. - Ja to mó wię zupeł nie serio - zapewnił ją. - Ja takż e! Rzeczywiś cie, nabrzmiał y penis sterczą cy z gę stwiny zł ocistych wł osó w wywarł na niej ogromne wraż enie. Się gnę ł a rę ką w tamtym kierunku i namacał a go leż ą cego na udzie Harry'ego; nie był już taki sztywny, ale też nie skurczył się zbytnio. Był natomiast bardzo ś liski. Poczuł a ogromną ochotę, by go pocał ować. Zdumiał a się, ż e ma aż tak rozpustne myś li. Zamiast tego pocał ował a miejsce, w któ re go ugryzł a. Nawet w panują cym w koi pó ł mroku mogł a dostrzec wyraź ne ś lady zę bó w. Zanosił o się na to, ż e zostanie mu paskudny siniak. - Przepraszam... - szepnę ł a tak cicho, ż e chyba jej nie usł yszał. Był o jej bardzo smutno, ż e uszkodził a jego doskonał e ciał o po tym, jak dał jej tyle rozkoszy. Raz jeszcze pocał ował a go w ramię. Oboje byli tak wyczerpani, ż e zapadli w lekką drzemkę. Margaret sł yszał a przez sen szum silnikó w, jakby ś nił jej się lot samolotem, a w pewnej chwili do jej ś wiadomoś ci dotarł odgł os krokó w, kiedy ktoś przeszedł przez kabinę, by wró cić najdalej minutę pó ź niej, ale nie wzbudził o to jej zainteresowania. Jeszcze pó ź niej, kiedy maszyna przestał a wreszcie trzą ś ć się i podskakiwać, zapadł a w prawdziwy sen. Obudził a się z przeraż eniem. Czy to już dzień? Czy wszyscy wstali i zobaczą ją, jak wychodzi z ł ó ż ka Harry'ego? Serce walił o jej jak oszalał e. - Co się stał o? - szepną ł Harry. - Któ ra godzina? - Jest ś rodek nocy. Miał rację. W kabinie panował niczym nie zmą cony spokó j, ś wiatł a był y przygaszone, a za oknem rozpoś cierał a się nieprzenikniona ciemnoś ć. Nic jej nie groził o. - Muszę wracać do swojego ł ó ż ka, zanim ktoś nas odkryje! Zaczę ł a macać w poszukiwaniu kapci, ale nigdzie nie mogł a ich znaleź ć. Harry poł oż ył rę kę na jej ramieniu. - Uspokó j się - szepną ł. - Mamy jeszcze wiele godzin. - Ale ojciec... - Z najwyż szym trudem nakazał a sobie milczenie. Dlaczego tak bardzo się bał a? Odetchnę ł a gł ę boko i spojrzał a na Harry'ego. Napotkawszy w pó ł mroku jego spojrzenie przypomniał a sobie wszystko, co się zdarzył o do tej pory; był a niemal pewna, ż e on pomyś lał o tym samym. Uś miechnę li się do siebie. Był to gł ę boki, szczery uś miech kochankó w nie mają cych przed sobą ż adnych tajemnic. Nagle niepokó j znikną ł bez ś ladu. Istotnie, jeszcze wcale nie musiał a wracać do siebie. Chciał a tu zostać i zrobi to, bo takie miał a ż yczenie. Mieli dla siebie mnó stwo czasu. Harry przysuną ł się do niej tak blisko, ż e poczuł a dotknię cie jego sztywnieją cego penisa. - Nie odchodź... - szepną ł. Westchnę ł a radoś nie. - W porzą dku - odparł a, po czym zaczę ł a go cał ować. ROZDZIAŁ 18 Eddie Deakin jeszcze jakoś nad sobą panował, ale przypominał czajnik z gotują cą się wodą albo wulkan groż ą cy w każ dej chwili wybuchem. Pocił się bez przerwy, bolał go ż oł ą dek i nie mó gł spokojnie usiedzieć w jednym miejscu. Z najwyż szym trudem wykonywał swoje obowią zki. O drugiej w nocy koń czył a się jego wachta. Kiedy zbliż ał a się ta godzina, wprowadził do obliczeń kolejne sfał szowane dane. Wcześ niej zaniż ył rzeczywiste zuż ycie paliwa, aby stworzyć wraż enie, ż e uda im się dotrzeć do Nowej Fundlandii i odwieś ć kapitana od zamiaru zawró cenia z drogi. Teraz z kolei musiał je zawyż yć, by jego zastę pca nie odkrył niezgodnoś ci, gdyby przyszł o mu do gł owy poró wnać dotychczasowe zapisy z aktualnymi wskazaniami zegaró w. Co prawda tak nagł e zmiany w zuż yciu paliwa z pewnoś cią wzbudzą zdziwienie Mickeya Finna, ale Eddie zwali wszystko na sztormową pogodę. Poza tym, Mickey stanowił najmniejszy problem. Jedyną rzeczą, jakiej obawiał się Deakin, był o to, ż e Clipperowi moż e zabrakną ć benzyny, zanim dotrze do brzegó w Nowej Fundlandii. W zbiornikach nie był o okreś lonej wyraź nie przez przepisy rezerwy. Ci, któ rzy ukł adali te przepisy, wiedzieli, co robią. Gdyby teraz zawió dł któ ryś z czterech silnikó w, samolot nie zdoł ał by dolecieć do spokojnych przybrzeż nych wó d, lecz runą ł by do wzburzonego oceanu i zatoną ł w cią gu paru minut. Nikt by nie przeż ył katastrofy. Kilka minut przed drugą na pokł adzie nawigacyjnym pojawił się odś wież ony i wypoczę ty Mickey Finn. - Marnie stoimy z paliwem - poinformował go od razu Eddie. - Zawiadomił em już kapitana. Mickey skiną ł flegmatycznie gł ową i wzią ł latarkę. Jego pierwszym obowią zkiem po przeję ciu sł uż by był o dokonanie osobistej inspekcji wszystkich czterech silnikó w. Eddie zostawił go przy tym zaję ciu, sam zaś zszedł na pokł ad pasaż erski. Kolejno uczynili to pozostali czł onkowie zał ogi. Jack Ashford poszedł do kuchni zrobić sobie kanapkę, ale Eddie na samą myś l o jedzeniu poczuł nudnoś ci. Nalał sobie kawy, usiadł w kabinie numer jeden i pogrą ż ył się w ponurych rozważ aniach. W chwilach wolnych od pracy nic nie był o w stanie odcią gną ć jego myś li od Carol-Ann przebywają cej w dalszym cią gu w rę kach porywaczy. W Maine minę ł a wł aś nie dziewią ta wieczó r. Już dawno zapadł a ciemnoś ć, a Carol-Ann był a z pewnoś cią wyczerpana i przeraż ona. Bę dą c w cią ż y kł adł a się spać znacznie wcześ niej niż zwykle. Czy bandyci dadzą jej jakieś ł ó ż ko? Raczej nie udał oby się jej zasną ć, ale przynajmniej odpoczę ł aby trochę. Eddie miał nadzieję, ż e widok atrakcyjnej kobiety w ł ó ż ku nie wywoł a ż adnych niezdrowych skojarzeń w gł owach pilnują cych jej bandzioró w... Nim zdą ż ył dopić kawę, sztorm uderzył z peł ną sił ą. Już od kilku godzin lot był doś ć niespokojny, teraz jednak zaczę ł a się prawdziwa huś tawka. Eddie czuł się tak, jakby pł yną ł statkiem po rozkoł ysanym morzu. Wielka maszyna zataczał a się cię ż ko w powietrzu, to opadają c, to znowu wznoszą c się raptownie. Eddie usadowił się w ką cie kabiny i wparł stopami w oparcia są siednich foteli. Pasaż erowie zaczę li budzić się ze snu, wzywać stewardó w, niektó rzy zaś pę dzili w kierunku toalety. Nicky i Davy, któ rzy drzemali do tej pory w kabinie numer jeden, zał oż yli marynarki, zapię li koł nierzyki i ruszyli z pomocą. Po pewnym czasie Eddie zajrzał ponownie do kuchni, by dolać sobie kawy. Kiedy tam się znalazł, otworzył y się drzwi mę skiej toalety i staną ł w nich Tom Luther. Jego blada twarz był a pokryta kroplami potu. Deakin spojrzał na niego z pogardą; z najwyż szym trudem oparł się pokusie, by zł apać gangstera za gardł o i potrzą sną ć z cał ej sił y. - Czy to normalne? - zapytał Luther przeraż onym gł osem. Eddie nie czuł dla niego ani odrobiny wspó ł czucia. - Nie, to nie jest normalne - odparł. - Powinniś my ominą ć ten sztorm, ale lecimy przez sam ś rodek. - Dlaczego? - Bo koń czy nam się paliwo. Luther zbladł jeszcze bardziej. - Przecież powiedział eś, ż e zawró cicie przed punktem bez powrotu! Eddie miał znacznie wię cej powodó w do obaw od niego, ale przeraż enie gangstera sprawiał o mu ponurą satysfakcję. - Owszem, powinniś my byli zawró cić, tyle tylko, ż e sfał szował em dane. Mam specjalne powody, ż eby starać się za wszelką cenę dolecieć do celu wedł ug rozkł adu, pamię tasz? - Ty szalony sukinsynu! - wykrztusił zrozpaczony Luther. - Chcesz nas wszystkich pozabijać? - Wolę to zaryzykować, niż zostawić ż onę w ł apach twoich przyjació ł. - Ale jej nic nie da, jeś li zginiemy! - Wiem o tym. - Eddie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ż e podją ł ogromne ryzyko, lecz nie był w stanie znieś ć myś li, ż e Carol-Ann miał aby spę dzić jeszcze jeden dzień w niewoli. - Moż e rzeczywiś cie jestem szalony. Luther wyglą dał tak, jakby lada chwila miał zwymiotować. - Ale chyba ten samolot moż e wylą dować na morzu? - Owszem, ale tylko na zupeł nie gł adkiej wodzie. Gdybyś my wodowali podczas takiego sztormu, rozpadł by się na kawał ki. - Boż e! - ję kną ł Luther. - Nie powinienem był w ogó le do niego wsiadać! - Nie powinieneś był maczać palcó w w porwaniu mojej ż ony, ty sukinsynu! - wycedził Eddie przez zę by. Maszyna przechylił a się raptownie, a Luther poś piesznie wycofał się do ł azienki. Eddie przeszedł przez kabinę numer dwa i zajrzał do saloniku. Karciarze, przypię ci pasami do foteli, trwali uparcie na posterunku, po wył oż onej dywanem podł odze zaś turlał y się we wszystkie strony szklanki i jedna opró ż niona butelka. Eddie rzucił okiem w kierunku ogona samolotu; po chwilowej panice pasaż erowie zdą ż yli już się uspokoić. Wię kszoś ć wró cił a do ł ó ż ek i przypię ł a się ciasno pasami, uś wiadomiwszy sobie, ż e jest to najlepszy sposó b na przeczekanie niemił ych sensacji. Leż eli nie zasuną wszy zasł on, niektó rzy z pogodnymi minami ludzi przygotowanych na koniecznoś ć zniesienia jeszcze wielu niewygó d, inni potwornie przeraż eni. Wszystko, co nie był o przywią zane lub umocowane w inny sposó b, pospadał o na podł ogę, w zwią zku z czym gruby dywan zasł ał a warstwa ksią ż ek, okularó w, peniuaró w, sztucznych zę bó w, monet, spinek do mankietó w i wszystkich tych przedmiotó w, jakie ludzie kł adą na noc na stoliku przy ł ó ż ku. Moż ni tego ś wiata przeszli zadziwiają cą metamorfozę, zaskakują co upodabniają c się do zwykł ych ś miertelnikó w. Patrzą c na nich Eddie doznawał wyrzutó w sumienia; czy ci wszyscy ludzie mają zginą ć z jego winy? Wró cił na swoje miejsce i zapią ł pas. Teraz nie mó gł już nic poradzić na zwię kszone zuż ycie paliwa, a ocalenie Carol-Ann zależ ał o tylko od tego, czy uda mu się zmusić kapitana do wodowania w wyznaczonym miejscu. Usił ował stł umić kipią cy w nim gniew i spokojnie przemyś leć cał y plan. Bę dzie peł nił sł uż bę podczas startu z Shediac, ostatniego przystanku w drodze do Nowego Jorku. Niemal natychmiast po tym, jak maszyna wzniesie się w powietrze, otworzy awaryjne zawory i zacznie opró ż niać zbiorniki. Ma się rozumieć, wskaź niki natychmiast zareagują; gdyby w tym czasie w kabinie nawigacyjnej zjawił się przypadkowo Mickey Finn, na pewno zwró cił by na to uwagę, ale w dwadzieś cia cztery godziny po starcie z Southampton druga zał oga był a zainteresowana wył ą cznie snem, tym bardziej ż e przelot miał trwać kró tko i, przynajmniej teoretycznie, nie powinien nastrę czyć wię kszych problemó w. Na myś l o tym, ż e bę dzie musiał oszukać kolegó w, poczuł wstrę t do samego siebie i gniew wezbrał w nim jeszcze gwał towniejszą falą. Zacisną ł pię ś ci, ale nie miał na czym wył adować wś ciekł oś ci, skoncentrował się wię c ponownie na swoim planie. Kiedy Clipper zbliż y się do miejsca, w któ rym miał o nastą pić awaryjne lą dowanie, Eddie wyrzuci ze zbiornikó w resztę paliwa i powie kapitanowi, ż e muszą natychmiast wodować. Ma się rozumieć, bę dzie musiał cał y czas kontrolować poł oż enie maszyny, gdyż nie zawsze lecieli dokł adnie tą samą trasą. Luther bardzo mą drze wybrał miejsce spotkania z
|